sobota, 30 marca 2013

Nie lubimy: Fabryka frytek

Szczerze kocham frytki. Tak bardzo, że jestem w stanie przełknąć prawie wszystko, co wygląda jak frytka. Gdy padł pomysł "chodźmy na frytki", ochoczo przyklasnęłam obiema rękoma. Zmierzaliśmy w stronę kultowego już Okienka, gdy na naszej drodze pojawiła się Fabryka Frytek. Mróz i późna pora sprawiły, że szybko porzucilismy pierwotny plan, i skierowaliśmy się w jej stronę.
Gdybym miała stworzyć listę najwiekszych błędów mojego życia, ta decyzja zajmowałaby jedno z wyższych miejsc.

Lokal wygląda bardzo fajnie - kolorowa mała budka nawiązująca stylem do rodzaju oferowanych produktów. Po wejsciu od razu rzuciła nam się w oczy bogata lista sosów. Zawierała przynajmniej dwa razy więcej smaków, niż widzieliśmy u konkurencji.
Zamówiliśmy frytki w największyn rozmiarze, oraz sosy: curry i andaluzyjski. Później spokojnie czekaliśmy aż będą gotowe. Wtedy zaczęły się w mojej głowie rodzić podejrzenia. Pan, który je smażył w ogóle nie był nimi zainteresowany, wrzucił je tylko do frytkownicy, a później cały czas patrzył w telefon. Dostaliśmy coś, co było podobne do ziemniaka, lecz głowy nie daje sobie uciąć, że nim było. Frytki były bardzo mączyste, oraz oczywiście przepieczone, przypominały smakiem te, które serwowane są w Mc Donaldzie. Co do sosów: były o niebo lepsze od frytek, lecz i tak smakiem nie dorównują konkurencji.
Porcja była bardzo duża (co w innych okolicznościach byłoby plusem), lecz ja już po kilku frytkach miałam dosyć.

Nigdzie nie znalazłam informacji, że są to frytki domowej roboty, albo przynajmniej z prawdziwych ziemniaków. Pretensji teoretycznie mieć nie powinnam. Lecz za tą cenę, i po tej nazwie, spodziewałam się czegoś bardzej przypominającego ziemniaka.


Wygladają o wiele lepiej niż smakują.
Jak głosi przysłowie: nie osądzaj książki po okładce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz