piątek, 28 czerwca 2013

TASTE Burger, czyli jak NIE organizować eventów.

Zaproszeni przez facebooka, podobnie jak masa innych ludzi, wybraliśmy się do Wilanowa, celem uczestniczenia w otwarciu nowej burgerowni. Nieczęsto pisaliśmy o Wilanowie, niewiele restauracji tam znamy - tym chętniej przyjęliśmy zaproszenie.

Na miejscu zjawiamy się 19:05, czyli pięć minut po godzinie rozpoczęcia. Pięciu ochroniarzy rzuca na nas zdziwione spojrzenia, listy obecności brak. Pięć minut później - lista jest, ale nas na niej brak, o Good Place Warsaw nikt nic nie słyszał. W komórce odszukuję zaproszenie, nagle pojawia się ktoś inny twierdząc, że nas kojarzy. Uff, jesteśmy w środku.

Po złym starcie, nadrobić chcemy jedzeniem. W środku, za barem krząta się pięć osób, z czego dwie starają się uruchomić kasę (!). Nie działa, w trakcie oczekiwania dostajemy piwo 0,2. Dobre bo zimne, ale zjadłbym coś. Ludzie zaczynają tłoczyć się przy pustym, pozbawionym jedzenia barze (coś tam się robi, ale w moim świecie, przy godzinie rozpoczęcia 19, o 19 coś gotowe być powinno). Na funpage'u TASTE burger wisiał konkurs, w którym wygrać można wejściówki na to właśnie otwarcie. Do brania udziału zachęcali hasłem: "niezły wypas for free na oficjalnym otwarciu.". For free nie wiem co było, bo na pewno nie burgery, za które trzeba było płacić. Nie mam nic przeciwko płaceniu za jedzenie, ale wprowadzanie ludzi w błąd jest oszustwem. Trafny komentarz na fb Taste burger zaraz po evencie:

"Trzeba mieć tupet - konkursy, polecenia strony i inne bajery po to by być "zaproszonym" na platnego burgera! A darmowe piwo dla kierowców???? Gratuluję takiego startu."

Jedzenie. Menu ubogie, cztery pozycje. Spróbowaliśmy burgera z bekonem, oraz z krewetek. Pierwszy w miarę dobry, o dobrej jakości mięsa, zbyt mocno wysmażony. Za to zarówno bekon, jak i cebulka wymagałyby muśnięcia ogniem. No trudno. Za to pomysł wykonania burgera z krewetek był świetny! Szkoda, że całość okrutnie zalano sosem, odbierając główny walor smakowy. Warto wspomnieć, że  w tej cenie zwykle dostajemy frytki i colesława; tu - samego burgera owiniętego papierem, za to z fajną naklejką na górze.

Na koniec, jeszcze kilka słów na temat lokalu: największym mankamentem w konstrukcji, dosyć ładnej swoją drogą, jest wyciąg kuchenny, który dym odprowadza bezpośrednio przed wejście (patrz zdjęcie). Taka zapora dymna skutecznie odstraszy każdego amatora burgerów. Słabo. Miał grać KOKO band, widziałem Serka, nie dotrwałem do setu - wyszliśmy po godzinie. 

W roli głównej - Dym z Wyciągu!

My z przyjaciółmi. Dobra mina do złej gry.

Bonjour Vietnam

do 20zł
www.facebook.com/pages/Bonjour-Vietnam/467885983295617?directed_target_id=0

Dopiero co skończyliśmy opłakiwać śmierć Cheng Waya, fast fooda z Binh Minh na Chmielnej, a już, paręnaście metrów dalej, powstała kawiarnia o podobnym charakterze - Bonjour Vietnam. W ofercie, poza samymi kanapkami, mamy do wyboru szerokie spektrum kaw i napojów, oraz lokal większy w środku, niż wydaje się z zewnątrz (tzw efekt Tardis). Zamiana Cheng Waya na Bonjour wyszła Chmielnej na dobre. 

 Binh Minh to wietnamskie kanapki, które szturmem zdobyły zachodni rynek fast-food. Do Polski wprowadzane są nieśmiale, znikając pod zalewem kebabów, frytek i dużych sieciówek. W Bonjour dostępne są ich cztery rodzaje, wszystkie z tradycyjnym pasztetem, używanym tak, jak u nas używa się masła. Ja zdecydowałem się na wersję z omletem, Karola bez. Poza tym, kanapka wypchana jest szynką i warzywami: ogórek, marchewka, cebula, wszystko mocno przyprawione. Brakowało mi tylko sosów do wyboru - kanapka dobra, ale zdecydowanie za sucha. Odrobinka orientalnej ostrości nadałaby kompozycji charakteru. 

Kanapki można ocenić na czwórkę z minusem, podczas gdy to, co nas zachwyciło, było w formie płynnej! Po pierwsze, wietnamska kawa, nalewaba z filtra. Znając jej ożywczą moc, poprosiłem osłodzoną, rozrzedzoną wersję brązową. Chwila czekania na przefiltrowanie, a potem szybko przelewam wymieszaną zawartość do szklanki z lodem. 
Najlepsze. Latte. EVER.  
Karola zdecydowała się na smoothie arbuzowego. Zwykle odradzam tego typu napoje - nie ma nic gorszego niż aromat arbuzowy, zwykle zbyt słodki i jadący sztuczyzną. Tu, smoothie jest w stu procentach naturalny, nie przesłodzony i przepyszny! Jeden z najlepszych napojów na upalne dni.

O ile kanapki mnie nie wciągneły - może po dodaniu sosów staną się warte polecenia - tak napoje podbiły moje serce! Zachęcam wszystkich do odwiedzania niepozornego Bonjour, ponieważ jest to jedna z najlepszych kawiarni w mieście, a podczas moich ostatnich wizyt, widziałem tam niemal jedynie azjatów. Szkoda by było, gdyby tak dobre miejsce padło z powodu braku promocji.




Brązowa kawa po wietnamsku.

Smoothie arbuzowy.

Binh Minh w wersji standardowej.

I we wzbogaconej o omlet.

Nom om om.

Praca synchroniczna.

środa, 26 czerwca 2013

Śniadania

Śniadaniownia
Jarosława Dąbrowskiego 38
www.facebook.com/sniadaniownia
  
Mokotów żyje własnym tempem, co potwierdza oblegana w godzinach przedpołudniowych Śniadaniownia. Duży i jasny lokal, zachęca przyjazną atmosferą, oraz dobrym podejściem do dzieci. Przyjść możemy też z psem. Pieczywo, tarty i jajka pod każdą możliwą postacią. Uwaga! Czas płynie tu inaczej!



Jasne, przestronne wnętrze.
Jajecznica, czyli klasyk.


Wrzenie Świata
Gałczyńskiego 7 
www.facebook.com/pages/Wrzenie-świata/118181031596335

Tu poczujesz się, jak autor reportaży z pierwszych stron gazet!
Cicha kawiarnio-księgarnia, położona na tyłach Nowego Światu, dopiero raczkująca w kwestii śniadaniowej, a już oferująca bogato zastawiony stół. Spotkać tu możemy między innym Mariusza Szczygła, Wojciecha Tochmana czy Filipa Springera.



Bar.
Stół śniadaniowy.
Kępa Cafe
Finlandzka 12A
www.facebook.com/pages/Kępa-Cafe/43661131625

Jak mieszkańcem Saskiej Kępy jestem, tak Kępa Cafe pozostawała mi obca, przez ukryte położenie. Odkąd ją odkryłem, już kilkakrotnie korzystałem z jej spokoju i dobrej, wegetariańskiej kuchni. Celem bufetu śniadaniowego, jest pokazanie lżejszej, zdrowszej alternatywy dla tradycyjnych śniadań.



Stół.
Lekko ukryte wejście.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

A Nóż

W ostatni weekend, wczesnym wieczorem (koło 21), znalazłem się z rodziną na Mokotowie. Spacerując od lodziarni przy Morskim Oku w kierunku Różanej, napotkaliśmy parę restauracji, z czego większość witała nas smutnymi minami i hasłem "kuchnia zamknięta". Na odsiecz przybył "A Nóż", niedawno otwarta (marzec 2013), restauracja z kuchnią międzynarodową.

Lokal o bardzo miłym dla oka wnętrzu, z charakterystyczną, geometryczną aranżacją jasnego drewna. Niestety, ze względu na spontaniczny charakter wyjścia, nie miałem przy sobie aparatu - dziś wystarczyć muszą zdjęcia z komórki, oraz moje słowo. Pierwsze spojrzenie w kartę, i już mnie mają - prosecco z kija! Dalej: burgery, pizze, steki, makarony, sałaty... Dość szeroki przekrój, a wiadomo, że im więcej pozycji, tym większe ryzyko produktów "drugiej świeżości". Próbujemy.

Na początek pizze. Vesuvio, czyli standard z szynką i pieczarkami, oraz Rucola, z (ku zaskoczeniu wszystkich) rucolą, szynką parmeńską, suszonym pomidorem oraz balsamico. Ciasto pizzy bardzo dobre - cienkie i kruche, dobre proporcje składników sprawiają, że ciasto nie opada. Niestety Rucola, pomimo dobrej jakości składników, była zbyt gęsto polana balsamico - całkowicie zdominował smak pizzy. 
Żeby tradycji stało się zadość, spróbować musiałem też burgerów - padło na bardzo ciekawie brzmiącego Plum. Śliwka, boczek, czerwona cebula, boczek, świetne zestawienie. O rozczarowującej, taniej bułce zapomniałem, gdy tylko spróbowałem mięsa - tak powinien smakować burger! Śliwka bardzo dobrze uzupełnia smak, tworząc słodko-słoną kombinację.
Na deser blok czekoladowy, podany z musem malinowym oraz białym kremem. Bardzo ambiwalentne uczucia - mus przepyszny, świeżutki, blok za słodki, krem nijaki. Po całości 3, siadaj. 

Jakiś czas temu pisałem o "miejscu hipsterskim". A Nóż wpisuje się w ten trend, biorąc z niego to co dobre, tworząc spójną wizję lokalu z ładnym wnętrzem i sprawną obsługą. Najgorszym mankamentem jest toaleta - blaszane ściany, wiaderko-umywalka, nagie rury... "you never go full hipster". Kuchnia dobra, z pewnością powrócę by spojrzeć, co znajduje się pod ostrzem noża.



Pizza Rucola

Pizza Vesuvio
Plum Burger
Blok czekoladowy

sobota, 22 czerwca 2013

Delikatesy Esencja

 20-40zł
 http://www.delies.pl/

Delikatesy spodobały mi się już na pierwszy rzut oka.
Duży neon, pozostałość po Delikatesach na Placu Wilsona ozdabia urokliwe, zarośnięte bluszczem wejście. Wnętrze loftowe, postindustrialne, z lekko zatartym muralem, dużymi lampami oraz lustrzaną ścianą, przypomina kosmiczną stołówkę. I o dziwo, ta forma się broni. 
Rozmawiałem z manager restauracji.

Damian Dawid Nowak: Widzę ofertę śniadaniową, co Pani poleca?

Delikatesy Esencja: W karcie śniadaniowej mamy klasyczne pozycje, dominują jajka. Najważniejsza dla nas jest jakość produktu: parówki prosto z masarni, wędliny i frankfurterki z Podkarpacia, sery z Filipowa lub Mlecznej Drogi... Owsiankę lub granolę podajemy z owocami sezonowymi. Cała kuchnia jest sezonowa, kartę zmieniamy co miesiąc, jest to, co znajdziemy na warszawskich bazarkach. W weekendy śniadania są długie, mamy wystawiony cały stół z produktami. Traktujemy to trochę w postaci brunchu, po takim śniadaniu można zjeść już tylko kolację.

DDN: Kto jest autorem kuchni?

DE: Pozycje są klasyczne, przepis jest kwestią dopracowania i praktyki. Na początku działania Delikatesów mieliśmy jednego kucharza, który przygotował większość przepisów. Dobrym przykładem są jajka po benedyktyńsku, bardzo dobre, klasyczne, a nie wszędzie dostępne. Jeśli ktoś zamawia u nas jajecznice, staramy mu się to odradzić - jajecznicę może każdy zrobić sobie w domu, każdy ma swój sposób. U nas są pozycje ciekawsze, trudniejsze do zrobienia w warunkach domowych.

DDN: Jaka jest historia Delikatesów Esencja?

DE: Dawniej na Odolańskiej, dokładnie siedem lat temu, prowadziliśmy Esencję Smaku. Już wtedy u podłoża pomysłu leżała kuchnia naturalna, opierająca się na składnikach wysokiej jakości. Kuchnia sezonowa, produkty tradycyjne... O tym w ogóle się wtedy nie mówiło, wyprzedziliśmy czas, zarówno z kuchnią, jak i lokalizacją. Stary Mokotów dopiero teraz odżywa.

DDN: To tłumaczy "Esencję" w nazwie...

DE: Tak, nazwa pochodzi od fuzji dwóch miejsc. Pierwszy człon wzięty jest z  Delikatesów TR, które nazywały się tak, ponieważ uratowano neon z Placu Wilsona, a TR, oczywiście, ponieważ było to prowadzone przez TR. Przenieśliśmy się tu po to, żeby zrewitalizować to miejsce. Esencja jest w nazwie, żeby pokazać, że nie zrezygnowaliśmy z dawnej formy.

DDN: Skąd pochodzą murale?

DE: Pochodzą z okresu, gdy teatr przeprowadzał w tym miejscu warsztaty, przestrzeń eksperymentalna. Próbowano je zetrzeć, jednak w końcu ktoś doszedł do wniosku, że nie są złe. Proszę mnie nie pytać o autora, to był jakiś młody artysta (śmiech). Całe wnętrze jest zaprojektowane przez współpracowników TRu, lampki Grzegorz Jarzyna przywoził dosłownie z całego świata. Zależało nam na luźnym, bezpretensjonalnym wystroju.

DDN: Lokal pełni też funkcję klubową?

DE: Tak, można przyjść na koncerty w dobrej, kameralnej formie. Zależy nam na prawdziwych gwiazdach i świadomej, dobrej publiczności. Na sali mieści się pięćdziesiąt osób, a ponieważ nie mamy sponsora, bilety są dość drogie. Ale to też inny komfort, niż bezosobowe koncerty w dużych halach.

W ramach śniadania, spróbowaliśmy jajek w koszulkach. Podane na chrupkim pieczywie, pomimo zbitej formy, świetnie rozpływały się w ustach. Polane sosem holenderskim, estetycznie podane, stały się wyzwaniem dla mojej codziennej, śniadaniowej kuchni.
Delikatesy polecam ze względu na ciekawy klimat i oryginalne wnętrze. Jest to miejsce, które wyróżnia się na tle innych śniadaniowni, a i po spektaklu, można wpaść tu na drinka.

Murale.

Wnętrze.

Violce podobała się ekokarta.

Jajka  w koszulkach.

Wejście "od tyłu".

czwartek, 20 czerwca 2013

Czyżby nastał koniec barów mlecznych?

Jakie miejsce przychodzi wam do głowy, gdy pomyślicie o czymś tanim i domowym do zjedzenia? Ja mam tylko jedno skojarzenie: MLECZNY BAR. Do tej pory odwiedzałam tylko łódzkie bary mleczne (w tym, najlepszy bar wszech czasów - Oazę) i zawsze wychodziłam z nich z pełnym żołądkiem, ciężkim portfelem i co więcej, z wielkim zadowoleniem. Jakiś czas temu, gdy dopadła mnie ochota na coś niedrogiego, a do Łodzi miałam daleko, zorganizowałam wyprawę po stołecznych barach mlecznych.

Mając w pamięci najlepsze kluski leniwe świata, pochodzące z wyżej wymienionego łódzkiego baru, skierowałam się do pierwszego baru, jaki znalazł sie na mej drodze. Padło na Mleczarnię przy Metro Politechnika. Kolejka do kasy i czas oczekiwania ponad 20 min, podsuneły mi myśl, że musi być tu bardzo smacznie, skoro tyle osób przychodzi i czeka tak długo na swoje zamówienie. Lecz, gdy odebrałam mój posiłek, przeszła mi ochota na jedzenie. Kluski nie były podobne do tych z moich wspomnień. Kilka dużych leniwych, skąpie polanych tłuszczem i posypanych cukrem. Jeśli wygląd nie zachęcał, to smak totalnie odrzucał. Leniwe były zrobione z mąki ze śladową ilością twarogu (o ile jakikolwiek tam był), nie miały w ogóle smaku, a polewa starczyła ledwie na jednego. I tyle też zjadłam - więcej przełknąć się nie dało. Mój znajomy wybrał placki ziemniaczane z łososiem. O ile myślałam, że moja potrawa była zła, to tamta okazała się jeszcze gorsza. Placki ziemniaczane, które ziemniaka widziały pewnie tylko przez sklepową półkę, albo ziemniaki przysypane zostały w nich toną mąki (nie wiem, który opis jest trafniejszy). A i łosoś kompletnie nie trafiony. Sieciówka Mleczarnia poszła raczej w stronę fastfoodu, a nie pokusiła się o odtworzenie smaku i klimatu dawnych barów mlecznych. Dodatkowo, cena była dośc wysoka (za dwa dania zapłaciliśmy 30 zł) - czasem lepiej już zjeść burgera.

Kilka dni później, dałam Mleczarni druga szansę (co prawda z braku na horyzoncie innych opcji jedzeniowych, ale i tak się liczy). Doświadczenia były równie złe, co za pierwszym razem, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że moja noga więcej tam nie postanie. Zamówiłam pomidorówkę - w porównaniu z leniwymi była nawet dobra, ale jestem przekonana, że każdy z Was, nawet Ci, którzy nie potrafią gotować, poradzili by sobie równie dobrze z jej zrobieniem. Mój znajomy zamówił pierogi ze szpinakiem. Nie potrafiłam pałać do tego pomysłu entuzjazmem wspominając poprzednią wizytę. I dobrze, że tego nie robiłam, bo choć ciasto okazało się dobre i dobrze ugotowane, to farsz był kompletnie bez smaku. Choć od czasu do czasu można było natknąć się na kawałek suszonego pomidora lub sera feta, to niestety nie ratowało potrawy. Wydaje mi się, że Mleczarnia jest alternatywą dla osób, które w pobliżu miejsca swojego zamieszkania/pracy nie mają nic innego do jedzenia i nie mają czasu na dalsze podróże. Lecz jeśli macie chwilę, to sugeruję poszukać czegoś trochę dalej, bo w podobnej cenie możecie dostać coś smaczniejszego i przygotowanego z większą starannością. 

Kolejnym miejscem, które odwiedziłam był osławiony bar Bambino. Za pierwszym razem nie udało się mi tam wejść - kolejka do kasy, jak i do okienka wydającego posiłki była taka, że na myśl o czekaniu moje nogi same zrobiły tył w zwrot. Drugim razem udało mi się dopchać do kasy. Zamówiłam odebrałam i ... . Po tym co dostałam, po tym co spróbowałam (znów nie udało mi się nic zjeść), mam tylko jedno pytanie: Co ludzie widzą w tym miejscu? Co ich przyciąga do tak fatalnego lokalu, do tak niedobrego i niedbałego jedzenia, do tak niemiłej obsługi? Zacznę od początku: Wystałam się w kolejce, zamówiłam, chciałam odebrać i zostałam okrzyczana przez pania wydającą jedzenie. Bo niby odebrałam nie mój kompot, przy czym byłam pierwsza przy okienku, a żadna informacja dla kogo on był, nie padła z jej ust. Przeżyłam, odebrałam mój kotlet z piersi indyka, usiadłam przy stoliku, zaczynam jeść i cały kotlet ląduje z powrotem na talerzu. To co dostałam nie było kotletem, a jedynie żyłami w panierce. Mięsa tam chyba w ogóle nie było. Zostawiłam go i zabrałam się za krokieta znajomego. Krokiet okazał się naleśnikiem z cienkim paseczkiem mięsa, a resztą suchego ciasta. Jedynie wołowina w sosie chrzanowym jakoś się broniła, ale jedno na trzy dania okej to bardzo słaby wynik.
Jedzenie tu było tak brzydkie, że aż nie chcę publikować zdjęć.

Te doświadczenia nie zniechęciły mnie do poszukiwań idealnego baru mlecznego, wręcz odwrotnie. Teraz moim celem jest znalezienie baru idealnego. Mam nadzieję, że taki istnieje i przywróci  mi wiarę w to, że da się tanio i dobrze zjeść w Warszawie domowy obiad. 


GOD, WHY?

Leniwe.
Naleśniki z łososiem.

Mleczarnia.



środa, 19 czerwca 2013

Klukovka

do 20zł
www.facebook.com/pages/Klukovka/479701752096815

Aleja Jana Pawła II należy do najdziwniejszych ulic w Polsce. Świetne restauracje, salony mody, kiczowate seksshopy, second handy, parę sieciówek, a wszystko rozciągnięte na trzy dzielnice i przylegające do najbardziej ruchliwych, warszawskich miejsc. Tymczasem pod numerem 45A zachodzą ciągłe zmiany i roszady. Ostatnia bardzo nam się spodobała - wciąż odczuwamy niedosyt kuchni z bliskiego wschodu (czytaj: dawnego ZSRR), dlatego po rekomendacji Macieja Nowaka z chęcią się tu wybraliśmy, żeby spróbować kuchni w Klukovka!
Mieliśmy przyjemność rozmawiać z menagerem restauracji.

Damian Dawid Nowak: Czym jest Klukova, poza tradycyjną nalewką żurawinową?

Klukovka: Jest to biznes rodzinny: teściowie oraz żona, pochodzący z Kazachstanu oraz ja, który staram się pomagać. W Kazachstanie mieszka wiele narodowości - poza Słowianami jest dużo Niemców, Koreańczyków, Uzbeków... Niesamowita mieszanka narodowościowa. Naszym zadaniem w Polsce jest nie tylko zaznajomić ludzi z autentyczną kuchnią, ale także z kulturą naszych stron.

DDN: Czy kuchnia wschodu jest nam bliska?

K: Część smaków jest bliskich kuchni polskiej, jednak są też odległe, na przykład Uzbeckie (nasz kucharz jest z Uzbekistanu, dokładnie z Taszkientu) czy Tatarskie. Nie jest to kuchnia pikantna, ale mięsna, mączna. Uzbecka bardziej warzywna, bogata w przyprawy. Z przyprawami jest problem, bo połowa dań wymaga zyry, kminu rzymskiego, który nie jest w Polsce dostępny.

DDN: Jakie są źródła produktów deficytowych?

K: Bazujemy na znajomych, oraz nielicznych tureckich hurtowniach. Uzbekistan, Kazachstan to turecki pion językowy, wszyscy wywodzą się z jednego miejsca. Poza przyprawami, najważniejsze są naczynia, bez których nie da się zrobić wielu dań - w te jesteśmy wyposażeni. Patrząc na dużą diasporę, brakuje w Warszawie miejsc, gdzie można by się zaopatrzyć w produkty regionalne.

DDN: Czemu kuchnia wschodnia nie jest tak popularna, jak powiedzmy azjatycka?

K: Jest parę czynników. W pewnym momencie ilość osób z dawnego ZSRR będzie tak duża, że stanie się widoczna. Diaspora turecka lub azjatycka jest na tyle odległa, że łatwo ją zauważyć. Z diasporą wschodnią jest inaczej, następuje szybka asymilacja, a jedynym wspólnym mianownikiem jest... kuchnia!
Drugim czynnikiem jest to, że kultura rosyjska nie jest trendy, choć przewiduję zmianę w tym temacie. Pozostaje jeszcze kwestia historyczna - kilka razy zdarzyło mi się zderzyć z odrzuceniem na hasło "kuchnia rosyjska". Na szczęście to margines, ludzie łakną nowości, wycieczek smakowych, dobrej kuchni, a my staramy się taką zapewniać.

DDN: Co Polacy jedzą najchętniej?

K: Płow, manty i czebureki. To było dla nas zaskoczeniem, ponieważ wstępnie obstawialiśmy pielmieni. Czebureki to narodowe danie tatarów. W czwartek zaczynamy festiwal kultury tatarskiej - będą nowe pozycje, między innymi czak czak, które zależnie od popularności, mogą zostać w karcie na stałe. Pokażemy parę dań w wersji muzułmańskiej, z mięsem wieprzowym, baraniną - ta ostatnia jest bardzo poszukiwana przez Polaków. Festiwal robimy pod nazwą Sabantuj, jest to wesołe święto pługa, bardzo hucznie organizowane w Rosji, z tradycyjnymi konkursami. Tradycyjnie można wygrać barana (śmiech). Do tego dwudziestego czerwca, z pierwszym koncertem do Polski przyjeżdża Zemfira, jedna z najpopularniejszych rosyjskich piosenkarek rockowych. Ona jest Tatarką, co wpisuje się w motyw festiwalu.

Przejdźmy do przyjemności i esencji restauracji, czyli samej kuchni.
Na początku spróbowaliśmy czebureków - pierogów mięsnych, faszerowanych cebulą. Podane ze śmietaną, oraz wszechobecnym sosem pomidorowo-paprykowym, lekko ostrym. Bardzo dobre, kruche ciasto, całość smażona na głębokim tłuszczu, choć jedząc, nie ma się wrażenia ciężkości. Następnie, kolejny klasyk - manty. Manty to pierogi robione na parze, zanurzone we własnym sosie. Wyczuwalna nutka dyni, ciasto bardzo różne od polskich pierogów, mięso soczyste. To danie okazało się najbliższe mojemu zakresowi smakowemu.
Na sam koniec został osławiony płow, który już mnie tak nie zachwycił - za to Aleksa była w siódmym niebie. Płow to wołowina na ryżu z warzywami, mocno przyprawiona kminem, dostępna w wielu odmianach, nawet na słodko. W wersji Klukovki jest mocno posypana koprem, z dużą ilością pieprzu, łączy smak ostry ze słodkawym.

Klukovka przenosi nas w mało znane, ale zdecydowanie warte odwiedzenia rejony dawnego ZSRR. Dla wielu z nas będzie to pierwsza taka podróż, za to zapewniam, że jeśli wam zasmakuje, to będziecie chcieli więcej.



Wejście.

Etniczny detal.

Płow.

Czebureki.

Manty.

Na żywy ogień!

poniedziałek, 17 czerwca 2013

BreadBar

https://www.facebook.com/pages/BreadBar/

Gdy robię dla siebie zakupy, chleb w koszyku gości wyjątkowo rzadko.
Po pierwsze ze względu na linię, a po drugie jakość wypieków - nawet w piekarniach osiedlowych są bardzo różnej jakości. Na szczęście, powstają miejsca takie jak BreadBar, gdzie nie tylko można kupić tradycyjnie wytwarzany chleb, ale zjeść i napić się wina. Plusem jest równiez to, że chleb (przynajmniej rankiem) dosłownie rośnie na naszych oczach. Wystrój wnętrza przypadł mi do gustu - surowa szarość, połączona z drewnianymi panelami, starannie wybrane, pofabryczne lampy, oraz wielkie stoły.
Miałem przyjemność rozmawiać z właścicielami miejsca.

Damian D Nowak: Praca od zera?

BreadBar: Lokal, w którym się znajdujemy dawniej był sklepem. Nie mieliśmy doświadczenia budowlanego, wszystkiego uczyliśmy się na bieżącą, na przykład w trakcie wyburzania ścian (śmiech). Jedynym co zostało po starym lokalu, jest wentylator.

DDN: A doświadczenie kulinarne?

BB: To na szczęście jest, Sandra (żeńska część duetu) prowadziła kursy gotowania, choć z wykształcenia jest filologiem. Stworzyliśmy miejsce, do którego sami chcielibyśmy chodzić, którego nam brakowało. Kuchnia skupia się wokół chleba, bazujemy na kanapkach. Jesteśmy otwarci na sugestie, każda pozycja może być przerobione według preferencji gości.

DDN: Który chleb polecacie?

BB: Figa-orzech - nasz hit, oraz pszenno-żytni. Cały chleb jest robiony na naszym zakwasie, mąkę mamy z prawdziwego młyna. Po tygodniu chleb jest nadal świeży i smaczny.

DDN: Tak młody lokal, a już są hity?

BB: Dość szybko wytworzyło się grono bywalców. Atmosfera spokojna, przyjazna, często stoły się łączą i to nam się podoba.

DDN: Co poza chlebem?

BB: Można napić się wina: są włoskie i chilijskie, sami szukaliśmy czegoś dobrego i łatwego.  Sprowadzamy też sery, choć mamy sporo polskich produktów. Nie mamy towarów typowo komercyjnych, nie kupicie u nas Coca Coli.

Rzeczywiście, figa-orzech odznaczała się niesamowicie intensywnym, jak na chleb smakiem i gęstą konsystencją. Pomimo tego, nie czułem się po kanapkach ociężały, co przywraca mi wiarę w pieczywo. A co do serwowanych posiłków: kanapki na świeżym, często jeszcze gorącym, chlebie i jajka w kokilkach oczawały mnie smakiem. Zdecydowanie mogę polecić BreadBar - tak ze względu na potrawy w karcie, jak i na domową, spokojną atmosferę.


Świeży chleb.

Właściciele wczesnym rankiem.

Kanapka z prosciutto, parmezanem i bazylią.

Kanapka z pomidorkami koktajlowymi.

Jajka w kokilkach.

Kanapka ze śledziem.
Wejście.

piątek, 14 czerwca 2013

Krowarzywa

do 20zł
www.facebook.com/Krowarzywa

-Krowarzywa. Krowa żywa. Kro warzywa.
Zapętlijcie sobie to przez dziesięć minut, a dostaniecie w efekcie spontaniczny zachwyt, jaki wywołała ta nazwa u Aleksy. Rzeczywiście, nazwa świetna, a i pomysł zacny - vegańskie burgery! Połączenie dwóch bardzo popularnych obecnie trendów, które śledzimy i lubimy (trendy są dobre, pokazują, że ludzie wiedzą, czego chcą).

Rozmawialiśmy z jednym z właścicieli lokalu, oraz autorem kuchni - Krzysztofem Bożkiem.

Damian Dawid Nowak: Roślinnie?

Krzysztof Bożek: Nie ma mięsa, ryb, jajek żadnych produktów mlecznych. Panierkę z bułki tartej robimy ze swoich bułek, żeby nie mieć wątpliwości, czy do bułki tartej nie został dodany produkt z mlekiem. Wkładkę mięsną w burgerach zastępujemy na pięć różnych sposobów:
kasza jaglana z warzywami, pestkami dyni i kolendrą,
tofu wędzone, marynowane i grillowane,
kotlet z sejtana (glutenu pszenicznego),
burger w formie kanapki z grillowanymi warzywami: burak, czarna rzepa, seler, pietruszka.

DDN: Czyli zdrowo?

KB: Najważniejsze jest, żeby jedzenie zawsze było świeże, nie z zamrażarki, nie z mikrofali. Mikrofala zabija smak i strukturę jedzenia.

DDN: Skąd pomysł na kuchnię?

KB: W większości ja jestem pomysłodawcą, ale mamy kucharzy z długim doświadczeniem w kuchniach wegańskich i wegetariańskich, to oni są autorami receptur. Promujemy ideę weganizmu, oraz zdrowego trybu życia - pomimo tego, że sprzedajemy hamburgery, nasza krowa jest żywa. Moja przygoda  z weganizmem zaczęła się piętnaście lat temu, nie chciałem przyczyniać się do cierpienia zwierząt. Moje długie doświadczenie w gastronomi sprawiło, że chciałem otworzyć coś własnego: zdrowego, smacznego i nie szkodliwego dla zwierząt.

Mieliśmy okazję skosztować dwóch burgerów, o niemal równie intrygujących nazwach, co nazwa samego lokalu.  Jaglanex, czyli burger z kaszą jaglaną, prezentował się świetnie, a i smak był bardzo satysfakcjonujący - pełny, sycący, zdominowany przez kaszę. Dobrze, bo bałem się dodatku przyprawy mięsnej, żeby "udawało" mięso. Drugi w nasze żarłoczne objęcia trafił Seitanex, z kontrowersyjny wkładem, który w wegańskim słowniku może zastępować wszystko. Tu dość dobry, choć nie dorównujący Jaglanexowi, przypominał ciągnącego kurczaka. O ile Jagalnex wydaje się uniwersalny, tak Seitanex nie każdemu może trafić w gust.

Krowarzywa jest świetnym punktem na wegańskiej mapie Warszawy: szybka, dobra i w konkurencyjnych cenach, stanowi przykład dla innych lokali. Dobry pomysł zrealizowany w łatwy do przyswojenia sposób, oraz miła ekipa ludzi - gwarantowany sukces!

Okno tłumnie okupowane.

Jaglanex!

Seitanex.

Załoga przy radosnej pracy.

czwartek, 13 czerwca 2013

Wywiad z Piotrem Głuchowskim.

Kontynuując cykl filmowy, dziś mamy przyjemność zaprezentować wywiad z legendą polskiej kulturystki, jednym z najlepszych polskich trenerów i dietetyków - Piotrem Głuchowskim. Rozmawialiśmy, oczywiście, o jedzeniu!


wtorek, 11 czerwca 2013

Matsuri - piknik kultury japońskiej.

Dziś bardzo nietypowy wpis!
W ostatni weekend odwiedziliśmy Matsuri - piknik kuchni japońskiej. Na naszym facebooku dostępna jest fotorelacja, a pod tym postem znajdziecie filmik, w którym pokazujemy, co udało nam się zjeść!

Miłego oglądania ;)


niedziela, 9 czerwca 2013

Bydło i powidło. Meat-ing place.

20-40zł
www.facebook.com/bydloipowidlo

Zwykle, staram się nie zapoznawać z recenzjami innych entuzjastów jedzenia, przed wybraniem się do konkretnej restauracji. Po części lubię niespodzianki, po części nie chcę, żeby ktoś wpływał na moją, jeszcze nieukształtowaną opinię. Recenzje Bydła same wpadły mi w ręce (czy raczej: w oczy), i wybierałem się z lekką obawą, że może mnie spotkać rozczarowanie (po pierwszym zachwycie zdjęciami miejsca i jedzenia). Ku mojemu zaskoczeniu, zarówno formuła lokalu, jak i kuchnia są ponadprzeciętnie dobre!

Pawilon, postawiony obok jednego z najdroższych osiedli w Polsce, kusi szklaną architekturą i przeuroczym logo. Zasiadamy przy czarnym stoliku, po stołówkowemu opatrzonym numerem porządkowym, i zgodnie z konceptem wybieramy swoje mięsiwa. Ja decyduję się na burgera sezonowego, w tym przypadku ze szparagami, a moja towarzyszka bezpiecznie wybiera standard bekonowy. Do tego domowo robione frytki i krążki cebulowe, które pierwsze docierają na stolik, podane w małych słoiczkach. I od razu negatyw, bo krążki najprawdopodobniej z mrożonki, o zmielonym, pozbawionym smaku wnętrzu. Z frytkami lepiej, jednak porcja na pół osoby.
O tych niedogodnościach zapomniałem, gdy tylko na stół wjechał burgery. Ale po kolei. Bułka o konsystencji bajglowej, dosyć ryzykowny zabieg, jednak w tym przypadku zasadny, świetnie dopasowana do kremowego, niemal słodkiego sosu. W wersji szparagowej świetnie dopasowanego do zielonych warzyw. W wersji bekonowej dodany jest jeszcze sos barbecue, o bardzo przyjemnym aromacie, dobrany pod... bekon! Wracając do esencji sprawy, czyli mięsa... jest znakomite! Minus za brak pytania o stopień wysmażenia, ale idealnie trafiono w moje oczekiwania. Od razu mam wrażenie, że to miejsce, gdzie wołowinę traktuje się poważnie.
Na deser wybraliśmy panierowanego Snickersa z lodami. Danie megakaloryczne, przesłodkie, o fajnej konsystencji - karmel ze środka rozpuszcza się, zmieniając w apetyczne nadzienie. Nowatorski pomysł pozwala sprzedać gotowy produkt, w pasującej do stylistyki lokalu wersji.

Dobry koncept, intrygująca nazwa i masa pracy włożona w menu w Bydło i powidło, zaowocowały jedną z naszych ulubionych mięsnych restauracji. Jeśli uda się utrzymać poziom, można starać się o nagrody, a na pewno uznanie wszystkich miłośników dobrego mięsa!

Tym zdjęciem wygrałem konkurs pt fota hipsterska :D

Krążki cebulowe.

Frytasy.

Sezonowy burger ze szparagami.

Madi z bekonowym.

Logo nam się bardzo podobuje.
Architektonicznie lubiany.