wtorek, 27 sierpnia 2013

Cheeseburger

www.facebook.com/CheeseburgerSlowFood
do 20zł

Déjà vu?

Nie, to kolejna burgerownia otwarta w lokalu przy ulicy Przeskok. Dawniej znajdował się tu Barn Burger, teraz jego miejsce zajął Cheeseburger, wyróżniający się na tle swojej barowej braci możliwością wyboru wkładki serowej. Jako niezmordowany burgerożerca, musiałem dokonać degustacji.

Wystrój nie uległ zmianie od czasów Barn'a. Prosto, barowo, kuchnia jest lepiej wentylowana niż dawniej, dzięki czemu nie jedzie przysłowiowym garem (tu raczej grillem). Zamawiamy burgery, ja decyduję się na specjalność dnia w oryginalnej wersji z gruszką, moja towarzyszka wybrała złoty standard w postaci Bacon Cheesburgera. Podczas wybierania przysmaków, bardzo pewny siebie kucharz udzielił nam krótkiego wykładu na temat serów - do wyboru są tu: cheddar, mimolette, ementaler i rokfor. Plus za wybór, jednak jeśli miałbym słuchać tego za każdym razem, gdy przyjdę po obiad, może mi się skończyć pora lunchu.
Na pierwszy rzut oka spodobał mi się rozmiar burgerów, ale... nie ma frytek! Zwykle w tej cenie dostawaliśmy komplet. Brak ziemniaków rekompensują dwa bardzo przyzwoite sosy, podane tak, jak powinny być podane - w osobnych pojemnikach. Pierwszy gryz - za dużo bułki. Miałem wrażenie, że nadzienie jest przytłoczone ilością chleba. Mięso dobre, soczyste, choć mogłoby być mocniej przyprawione. Pomimo prośby o średnie wysmażenie, było raczej po mocno wysmażonej stronie mocy. Ser świetnie komponował się z mięsem, zwłaszcza w Bacon Cheesburgerze; wersja z gruszką była ciekawa, ale nie trafiłaby do mojego kanonu burgerowego.

Cheeseburger jest miejscem o świetnym pomyśle - zróżnicowanie serów dodaje męczonemu na wszystkie strony tematowi burgerów świeżych rumieńców. Niestety, po wizycie mam wrażenie, że to po prostu "kolejna burgerownia", nic mnie tu nie zachwyciło.
Cheeseburger


Bez podglądania!

Stoliki nie zmieniły się od ostatniej wizyty.

Ściemniło się.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Art Cafe

https://www.facebook.com/artcafezoliborz
do 20zł

Plac Wilsona może poszczycić się nie tylko najlepiej zaprojektowaną stacją metra na świecie (wg. MetroRail), ale licznymi lokalami, które pojawiają się w jego najbliższej okolicy. Art Cafe, jak sama nazwa wskazuje łączy funkcje kawiarni z galerią sztuki.

W Art Cafe próbowałem ciastka, nie powaliło. Dlatego podczas wizyty z aparatem ograniczyliśmy się do napojów - zarówno lemoniada, o którą poprosiłem w wersji "niesłodkiej", jak i smoothie truskawkowy, w pełni zaspokoiły nasze oczekiwania. Serwują tu też genialną kawę, co tak naprawdę powinno być kawiarnianym standardem. W kuchni, poza ciastkami dostępne są też kanapki i tarty.

Dlaczego warto tu zawitać? Neutralny, wręcz zimny wystrój lokalu ma być tłem, pomagającym lepiej wyeksponować prace tu wystawione. Pomimo braków kuchennych, regularne zmiany ekspozycji oraz świetne napoje sprawiają, że warto Art Cafe Odwiedzić. Niech kochany Żoliborz wybuchnie sztuką, kawiarniami, miejscami do odpoczynku i zabawy. Bo to jedna z najpiękniejszych warszawskich Dzielnic.



Lemoniada i smutas truskawkowy.

Aleksa sączy.

Bar.

Tak wyeksponowane są prace.

Wejście.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Sagarmatha

do 20zł

Nazwać to miejsce restauracją, to mocna przesada. Do czynienia mamy z malutkim, baropodobnym, lokalikiem, znajdującym się drzwi w drzwi z marketami. Które przy okazji zdarzy Ci się zwiedzić, jeśli nie masz przy sobie gotówki i zechcesz spróbować zapłacić kartą. Dlaczego więc warto zawracać sobie Sagarmathą głowę? Bo doświadczyłem tu jednych z lepszych, dań kuchni indyjskiej w skali całej Warszawy!

Jak już przebrnie się przez niezachęcające zewnętrze i wnętrze, na kartce wywieszonej na cienkiej płycie działowej, oddzielającej kuchnię od części jadalnej, znajduje się imponujące menu. Od szerokiego wyboru dań wegetariańskich, przez jagnięcine, ryby i owoce morza, po tradycyjne potrawy, takie jak: curry, pierożki nepalskie i lassi.
Chcąc spróbować jak najszerszego przekroju, wybrałem mix mięs i owoców morza, a w nim: krewetki w cieście kokosowym, jagnięcina w sosie z nerkowców oraz kurczak w aromatycznym sosie na bazie pomidorów. Sosy boskie, jagnięcina miękka i wyrazista, kurczak intensywny w ziołowym smaku.
Magda wybrała kawałki kurczaka w zielonym curry, co było dobrym wyborem - bardzo gładkie i przyjemne, o wyczuwalnym smaku kokosa i umiarkowanej ostrości. Porcja rozsądnego rozmiaru, ze sporą ilością ryżu basmati, obowiązkowego dodatku do curry.
Wszystko popiliśmy lassi, w smakach mango i kokos. Lassi to tradycyjny napój indyjski, przygotowywany na bazie jogurtu, wody i przypraw - nasze smaki były niezwykle orzeźwiające, w sam raz na upały.

Sagarmatha to nepalski Park Narodowy, którego nikomu, a zwłaszcza himalaistom przedstawiać nie trzeba, to na jego terytorium znajdują się Mount Everest, Lhotse i Cho Oyu. Warszawski odpowiednik ma swoje szczyty, zdecydowanie jednym z nich jest relacja jakość/cena. Niestety, samo miejsce nie jest tak warte odwiedzin, jak nepalski odpowiednik. Lepiej zamówić do domu, lub samemu do domu zanieść; mam cichą nadzieję, że w przyszłości właściciele znajdą nowy, przestronniejszy lokal.

Ścianka działowa pomiędzy kuchnią, a jadalnią.


Mango i coconut lassi.

Mix mięs i owoców morza.

Magda i kawałki kurczaka w curry.

Wejście.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Przepis

20-40zł
www.facebook.com/przepis.gastrocaffe

Na uliczce znanej mi z tego, że istnieje tu świetny, choć wyglądem przyprowadzający na myśl głęboki PRL, fryzjer męski, otworzyło się nowe, klimatyczne miejsce. Codziennie nowe menu, ogłaszane na tablicy facebookowej i ściennej-kredowej, zawsze jest dla mnie sygnałem, że kuchnia może być warta uwagi. Nie pomyliłem się.

Wnętrze miksowane, trochę tego, trochę tamtego, ale wszystko gra. Spodobał mi się strop drewniany, ostatnio taki widziałem chyba w restauracji Adamczyka. Przepis jest fuzją kawiarni i restauracji, dlatego poza osobami obiadującymi, możemy spotkać pracusiów z laptopami - spokój miejsca temu sprzyja. Całość okraszona niemal domową atmosferą, pod czujnym okiem właścicielek.

Na początek, dobra zupa. Ja wybrałem chłodnik arbuzowy, i od razu muszę pochwalić - jeden z najlepszych, jakie jadłem! Jasny, rześki smak, rzadka konsystencja, świetne, letnie danie! Na wierzchu liść mięty, po prostu zachwyt. Dziewczyny wybrały zupę szczawiową, za którą osobiście nie szaleję, ale im podeszła, co jak twierdzą "nie jest częstym przypadkiem".
Na drugie jednomyślnie wybraliśmy szaszłyk z kurczaka, podany z sałatą i kaszą. Kasza i kurczak to dobre połączenie, na szaszłyku znalazły się też papryka, ananas i cukinia, wszystko polane słodkawym sosem. W sosie pływała też sałata, co dla odmiany nie było najlepszym posunięciem.

Kuchnia dobra, choć troszeczkę chaotyczna. Warto obserwować, czaić się na fejsbuku na wyjątkowe dania - intuicja mi podpowiada, że tu takich doświadczymy. Dodatkowym plusem jest lokalizacja, która pozwala nam, pomimo bliskości Placu, na odpoczynek w niemal kompletnej ciszy. 


Moje drobne rączki rwą się do chłodnika arbuzowego.
Zupa szczawiowa.

Szaszłyk z kurczaka.

Mada i Marlenka dziubią.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Powrót: Barn Burger

www.barnburger.pl

Barn burger, opisany w dawnej lokalizacji na samym początku jego i naszej działalności, należał do faworytów, był gwiazdą wśród burgerowni - pod względem rozmiaru, mięsa, różnorodności, nadzienia i dodatków. Nawet cena przemawiała za wyborem tego, a nie innego burger baru. Niestety, po tej wizycie możemy nasze stanowisko określić jako "delikatne rozczarowanie". Co, poza adresem, uległo zmianie?

Po pierwsze, a co jest bardzo widoczne - buła. Dawniej normalna, uczciwa, kochana polska bułka, została zastąpiona przez zbrązowiały odpowiednik, sztucznie barwiony wytwór pieczywopodobny. To tak, jakby dorodną, zdrową dziewczynę zamienić na solar-skwarka! Może z daleka i przez palce patrząc lepiej, ale znacznie mniej apetycznie.
Menu wciąż zachęca dużym wyborem i różnorodnością burgerów. Moja towarzyszka jest fanką wszystkiego co ostre, dlatego poprosiła o meksykański Poranek Kojota - z cheddarem, nachosami, salsą i jalapeno. Była zadowolona, choć wbrew ostrzeżeniom obsługi stwierdziła, że "wcale nie był taki ostry".

Mój Heart Attack, złoty klasyk w tym miejscu, wzbudził ambiwalentne uczucia. Po pierwsze, mięso wciąż jest świetnej jakości, wysmażone tak, jak lubię. To był, jest i będzie jeden z największych atutów Barna. Frytki ok, choć nie zachwyciły, colesława zastąpiono surówką z marchewki, co mi osobiście niespecjalnie odpowiada. O bułce już mówiłem, nadzienie pozamięsne straciło na finezji.

Sukces to ostrze obosieczne, przynosi zmiany pozytywne - w tym przypadku lepszy, większy lokal, oraz negatywne - spadek jakości. Moje oczekiwania wobec tego miejsca są wysokie, planuję kolejny powrót. Mam nadzieję, że wtedy wrócą normalne bułeczki i znów będę mógł bezkarnie zachwalać... 

Poranek kojota.
Heart Attack.
Magda zadowolona i z rozwianym włosem.

środa, 14 sierpnia 2013

Mąka i Woda

20-40zł
www.facebook.com/MakaiWoda

"...być blogerem i nie zrecenzować "Mąki i Wody" to ujma na honorze."

Tak piszą Gastronauci, kim jestem by się sprzeciwiać? Wybraliśmy się pewnego pięknego popołudnia w bardzo dobrych nastrojach. Mąka przyciąga dobrym zapachem i milionem ludzi, którzy niemal bez przerwy są tu obecni, poszukując Włocha na tyłach Chmielnej. Nowoczesne wnętrze, połączenie chromu, szkła i drewna. Podoba mi się pomimo, że jest trochę sterylnie; w końcu siadamy na zewnątrz, choć stoliki są umiejscowione zdecydowanie zbyt blisko siebie.

Już na samym początku muszę pochwalić obsługę - sprawna i miła, pomogła w wyborze, nie narzucając przy tym własnego zdania. Ze względu na niedawno podjętą misję "zrzucić wagę", idąc za przykładem mojej towarzyszki, wybrałem sałatkę. Ona - z pomidorami, mozarellą oraz octem balsamicznym, ja - z owocami morza. Do tego foccaccia i białe wino domowe. Wino świetne, gładkie, obiadowe, komponowało się z całością, smak i apetyt podkręcając, a nie tłumiąc. Kapitalne ciasto foccacci sprawiło, że żałowałem, że nie wybrałem pizzy - przecież tyle osób tu po nią przychodzi.

Główną atrakcją sałatki z pomidorami miały być właśnie pomidory, tzw. bawole serca, które kształtem przypominać miały... tak, serce! Pokrojone nie przypominały, za to były różowoczerwone, mięsiste i słodkie. Dobre, choć jako całość sałatka była przeciętna, nudnawa. Za to moje owoce morza: krewetka i kalmar, zdecydowanie miały więcej charakteru. Do tego ziemniaczki, sporo oliwy z oliwek i zioła prowansalskie. Porcje małe, niemal degustacyjne, we włoskim stylu.

Mąka i woda wymaga drugiej, pizzowej wizyty. Jak na pierwszy ogień uznałem, że wyroby mączne i wino - tak, sałatki - przeciętnie. Miejsce ma za to bardzo dobry, leniwy klimat - dużo znajomych sugerowało, że obsługa nie nadąża, jednak nie zdarzyło się tak w moim wypadku. Woda jest gratis, za to za sos pomidorowy czy oliwę trzeba zapłacić złotówkę. Hmm...


Foccaccia.

Wino domowe.

Sałatka z owocami morza.

Andrea z miną nieprzeniknioną.

Wejście.

Tłumne wnętrza.

Znajdźmy stolik...

sobota, 10 sierpnia 2013

Paradox Cafe

Cafe Paradox to moja osobista wehikuł czasu - miejsce naszpikowane odniesieniami do kultury fantasy i science-fiction i do wszystkiego, co się z tym wiąże.
Jako młody człowiek byłem zapalonym graczem RPG (Role Playing Games) dlatego, gdy usłyszałem o miejscu, w którym można spotkać innych graczy, od razu się tam wybrałem. Spotkamy tu nie tylko sympatyków RPG, ale także gier planszowych, bitewnych czy karcianych. O problemach z zagrzaniem miejsca i grupie docelowej rozmawialiśmy z właścicielem, Panem Bogusławem.

Damian Dawid Nowak: Jaka jest historia Paradoxu?

Pan Bogusław: Kawiarnię założyłem w 2003 roku, nie wiedząc kompletnie czym to się je - zrobiłem to z miłości do fantastyki. Śmieję się, że książki w domu mi się nie mieściły. Pierwszy lokal był pod adresem Bracka 3, jednak po półtorej roku musieliśmy się stamtąd wyprowadzić, bo nie mieściliśmy się na czterdziestu czterech metrach kwadratowych (wliczając w to zaplecze).

DDN: Wtedy też były stoły do gier bitewnych?

PB: Zawsze pomagaliśmy bitewniakiom, nawet w tym małym metrażu: sprowadzaliśmy figurki z Game Workshop... Ale na stoły brakowało miejsca. To był jedyny przypadek, gdy przeprowadziliźmy się z własnej woli. Znaleźliśmy bardzo fajne miejsce przy Alejach Ujazdowskich w Pałacu Kombatantów: sześćdziesiąt metrów kwadratowych, już jakoś można było się pomieścić. Jednak historia drapieżnego kapitalizmu jest wszystkim znana, przyszedł restaurator z harmonią pieniędzy i ponownie musieliśmy się przenosić.

DDN: Co było dalej ?

PB: Postanowiłem dogadać się z miastem - trzecia siedziba, na Jezierskiego, na Powiślu niedaleko Torwaru, dwieście metrów kwadratowych, wynajęta od miasta. Tam, już na wszystko było miejsce, rozwijaliśmy się w kierunkach gier planszowych i bitewniaków. Po roku miasto, które wynajęło lokal na trzy lata, poinformowało nas, że budynek jest przeznaczony do wyburzenia (śmiech). Burmistrz scalał działki, nasz budynek poleciał jako jeden z pierwszych. Pomimo tego, że po roku wypowiedziano nam umowę, udało się wywalczyć cztery lata niezłego życia, choć na uboczu.

DDN: Jak klienci przetrawili ciągłe zmiany?

PB: Mamy stałych klientów, którzy za nami podążają. Życie pod presją sprawiło, że po Powiślu poprosiliśmy o lokal zamienny. I tak trafiliśmy na Anielewicza, gdzie mamy okazję teraz rozmawiać. Mam nadzieję, że tego budynku nie wyburzą, choć już nie przywiązuję się do miejsc: nie mam gwarancji, że nie wymówią mi umowy, że nagle nie podwyższą czynszu o dwieście procent...

DDN: I jak jest w najnowszej siedzibie ?

PB: Jeszcze nie zagospodarowaliśmy całej przestrzeni - mamy ponad cztery tysiące książek, jeszcze nie wszystkie półki są gotowe. Książki można wypożyczać i korzystać na miejscu, podobnie jak z gier planszowych.

DDN: Co dzieje się w Paradoxie ?

PB: Gościmy fajnych ludzi, miewamy prelekcje, Paradoxalia - taki mini-konwent. Wśród naszych gości był Martin, pan odpowiedzialny za Grę o Tron. Jesteśmy jak jedna wielka rodzina, miejsce dla fanów fantastyki w każdej odsłonie. 

Nietypowy post o nietypowym miejscu. Klimat kawiarni szalenie mi odpowiada, już niejednokrotnie wpadałem na kawę i poczytać książkę. Nie ma zaplecza kuchennego, są odgrzewane tarty i kanapki, alkohol w postaci czeskich piw oraz drinków, wszystko godne polecenia. Jeśli gdzieś w Warszawie można poczuć magię, to jest to właśnie w Paradox Cafe.

Monumentalne wejście.


Aleksa spytała: a mają chińczyka?

Nadchodzi zima... trudno uwierzyć!
Paradox pełni rolę galerii....


...pola bitwy...

...oraz biblioteki!
Dumny właściciel.


I rzut na całość!


środa, 7 sierpnia 2013

Obiad z... Łukaszem Klinke. / DOT Bistro CAFE

Zaczynamy nowy cykl: Obiad z...! 
Na pierwszy ogień poszedł Łukasz Klinke (Playboy, Przekrój, Wywiadowcy), starszy kolega "po fachu", który zwykł pisać recenzje kulinarne dla PoGodzinach. Wybraliśmy się na obiad do restauracji DOT Bistro, znajdującej się na Saskiej Kępie, dzielnicy, która dla nas obu jest domem. 

Damian Dawid Nowak: Zajmowałeś się pisaniem o restauracjach zanim to "było cool". Jakich lokali najbardziej nie lubiłeś? 

Łukasz Klinke: Teraz już takich miejsc nie widać. Ale kiedyś było ich sporo, wchodziłeś i od razu wiedziałeś: otwarto to miejsce, by zrobić szybką kasę. Co tak naprawdę nigdy się nie udawało. Może teraz lepiej się kamuflują?

DDN: Co sądzisz o trendach kulinarnych?

ŁK: Im więcej trendów, tym lepiej. To co się nie przyjmie, naturalnie znika. Gdzieś 60% restauracji, o których pisałem już nie ma, w starych magazynach znalazłem nazwy, które nic mi nie mówią. To nie jest nic dziwnego, to normalny proces. Niby pisałem niedawno, a jednak było to dawno - teraz więcej jest knajpek, bistro, małych miejsc. Wtedy dominowały dużye restauracje, a wiadomo, że im większa inwestycja tym łatwiej o upadek. Ludzie teraz częściej jadają na mieście.

DDN: W dobie kryzysu?

ŁK: Myślę, że wychodząc do restauracji ludzie nie myślą o pieniądzach - ja sam nie myślę, ewentualnie potem zauważam, że to trochę kosztuje. Robiono badania, że im biedniejsze jest społeczeństwo, tym częściej ludzie chodzą do restauracji. Im gorzej ci w domu, tym chętniej z niego wychodzisz, najlepiej zjeść coś, czego sam sobie nie potrafisz przygotować.

DDN: Jak to wygląda z perspektywy rodzica? Wiem, że razem z małżonką ocenialiście restauracje i pod tym względem.

ŁK: Gdy dzieci są małe, jednym oczekiwaniem jest przewijak w toalecie. Podgrzanie butelki, krzesełko - to już standard, pod tym względem jest lepiej. Parę lat temu bywało różnie, w 2003 praktycznie nie było miejsc ustawionych pod dzieci. Można nawet powiedzieć, że obecnie jest przesyt tego typu miejsc - dla ludzi nieposiadających dzieci, ich obecność może nawet przeszkadzać. Myślę, że za trzy-cztery lata, powstaną restauracje zabraniające wstępu dzieciom. Taka kontrowersja będzie dobrym motorem - myślę, że może się przyjąć. Byłyby awantury, zamknąć nie dałoby rady, nie ma takiego paragrafu... Promocja lepsza nawet od robaków!

DDN: Jesteś w stanie przewidzieć przyszłe trendy?

ŁK: Jest trend, o którym nie mogę mówić, bo może sam go zacznę. Nie mogę mówić, bo już kilkakrotnie irytowałem się, gdy inni realizowali moje pomysły. Teraz w Warszawie jest już właściwie wszystko, co jest na świecie... Jeszcze parę lat temu, jeśli chodziłeś na sushi, to byłeś kimś. Teraz, jeśli nie jadasz burgerów, to nie jesteś hipsterem. Hipster, słowo które już nic nie znaczy. Myślę, że burgery będą długo dominować.

DDN: Ulubione restauracje?

ŁK: To jest pytanie na zasadzie: trzy ulubione płyty, trzy ulubione zespoły... nie da się. Teraz mam trzynaście, a na jesieni będzie trzynaście innych. Podobnie z miejscami - są idealne na lato, z ogródkami i klimatem, są jesienne, są zimowe. Dla mnie bardzo ważny jest nastrój, sposób podania, wystrój, to wszystko wpływa na mój odbiór jedzenia.

DDN: Strzelaj.

ŁK: Tapas, nawiąże do tematu przyszłych trendów - Polacy są gotowi na tapas, będą powstawać nowe tapas bary. Polecam Ale Wino, super miejsce, niestety kuchnia od szesnastej, za to zaprzyjaźnieni właściciele. Na tyłach domu w którym mieszkał Tytus Chałubiński, jesteś w środku rozjechanego miasta, robisz sześć kroków, wchodzisz za winkiel i jesteś w azylu spokoju. Jedyną wadą miejsca jest to, że zawsze jestem tam sam. Czasem mam wrażenie, że są miejsca, które razem z żoną kochamy, ale nie przypasowują w gusta reszty społeczeństwa... mam nadzieję, że Ale Wino nie padnie, to byłby straszny smutek.

DDN: Jak podoba Ci się miejsce, w którym jesteśmy? Jak obiad?

ŁK: Chłodnik dobry, taki standard. Nie jestem fanem kanapek, za dużo pieczywa (śmiech). W porządku - to co w środku jest smaczne, jest ciepła, co wcale nie jest tak oczywiste, jak się może zdawać. Wnętrze podoba mi się bardzo, jest dobrze zagospodarowane, pomimo małego metrażu. Na tablicy są błędy - nie ma takiego słowa jak "pomarańcz".

DDN: Temat: soczyste historie z czasów redakcyjnych.

ŁK: Nasza działalność nie była tak powszechna, jak pisanie o jedzeniu jest teraz, dlatego zdarzały się ostre wtopy. Ludzie często pisali do nas listy, próbując pseudomerytorycznie wytłumaczyć nam, czemu nie mamy racji. W jednej z knajp znalazłem opis, że pierogi to "polska odmiana ravioli". Nad morzem znalazłem mnóstwo złych tłumaczeń... Pamiętam jedną kelnerkę, która pracowała w trzech pod rząd restauracjach, o których pisaliśmy. Za każdym razem zastanawialiśmy się, czy to ta sama, a ona nas poznawała i zagadywała. Była dość zabawna i bezpośrednia, kiedyś zachwalała pewną zupę "jem ją od tygodnia i krostki na twarzy zniknęły!"

DDN: Czym ostatnio się zajmujesz?

ŁK: Kręcimy film dokumentalny o Teresie Orłowski, jesteśmy an etapie zdjęć. Damy znać, jak będę wiedzieć, gdzie będzie można go obejrzeć. Używam także swojego głosu do nagrywania różnych rzeczy.

DOT Bistro jest małe, za to elegancko i miło urządzone. Jasne barwy napawają optymizmem, a stoliki nie wydają się ściśnięte. Sympatyczna obsługa jest pomocna w wyborze dań, karta zmienia się zależnie od dnia. Brakowało mi wyboru dań lunchowych niekanapkowych, ale cóż, to bistro, a nie restauracja.
Krem z pomidorów zacny, o dobrej konsystencji i przyjemnym, mocnym smaku. Moja kanapka z polędwicą byłaby idealna, gdyby nie lekka przesada z sosem - połowa wypłynęła na talerz, co uznałem za sukces. Porażką byłoby, gdyby sos wylądował na koszulce, co zdecydowanie zbyt często mi się zdarza.
Obiad ok, jednak to co nas urzekło, to napoje. Łukasz spróbował kawy z chałwą - nie tylko pomysłowe, ale i bardzo dobrze wykonane, deser i pobudzenie w jednym. Ja zdecydowałem się na lemoniadę kokosową, ciekawą wariację na dobrze znany temat.
DOT Bistro jest miejscem pełnym pozytywnej energii, do którego z pewnością powrócę by sprawdzić co nowego mają w menu i czym można zwilżyć gardło w te upalne dni.




Chłodnik czerwony.

Krem z pomidorów.

Wo bist du, Teresa O.?


Kanapka z polędwicą.

Trochę historii.

Nom om om.

Wnętrze całkiem przyjemne.

I pozowane.

niedziela, 4 sierpnia 2013

Prochownia Żoliborz

do 20zł
http://www.prochowniazoliborz.com/


Tego lata Żoliborz odżył milionem barw, zachwycając zarówno nowo otwartymi miejscami, jak i wieloma atrakcjami w znanych nam lokalach. Dziś wybraliśmy się do Parku Żeromskiego, tuż obok Placu Wilsona, gdzie w starym, pozostającym przez wiele lat niezagospodarowanym budynku, otworzono kawiarnię oraz centrum kulturalne.

Już na pierwszy rzut oka widzę, że Warszawie (zwłaszcza na Pradze Północ) przydałoby się więcej tak udanych rewitalizacji. Budynek z cegły ma surowy klimat, który świetnie uzupełnia część wystawowa w środku. Do tego spora ilość stolików na zewnątrz, zapowiedź atrakcji dla najmłodszych - Prochownia to kawiarnia dla całej rodziny, umiejscowiona w zielonym sercu parku.

Damian Dawid Nowak: Czym możemy się uraczyć w Prochowni?

Prochownia Żoliborz: Mamy małe zaplecze, dlatego serwujemy właściwie same kanapki oraz pasty: hummusy. Są też ciasta. Okazjonalnie robimy grilla, są domowej roboty hamburgery, które robię... ja (śmiech). Kawy i herbaty są wysokie jakościowo, nie chcieliśmy mieć produktów, które każdy może dostać w pierwszym lepszym sklepie.

DDN: Czego się napijemy?

PŻ: Wszystkie piwa mamy z polskich browarów, głównie z małych, lokalnych. Próbujemy nowych smaków, właśnie zamówiliśmy piwo bananowe oraz śliwkę w piwie. Do tego wszystkie "modne" obecnie napoje.

DDN: Skąd pomysł?

PŻ: Pochodzę z Żoliborza, znałam ten budynek z dzieciństwa - zawsze zjeżdżało się tu na sankach. Budynek został odremontowany jako zaplecze fortu, potem miasto ogłosiło przetarg. Szczęśliwie udało nam się wygrać, w lutym uruchomiliśmy kawiarnie, jednak więcej czasu zajęło nam doprowadzenie całości do obecnego stanu. 

DDN: Jakie plany na przyszłość?

PŻ: Wakacje to trochę martwy okres, ale od września ruszamy pełną parą. Wystawy, zajęcia i warsztaty dla dzieci, między innymi z języka angielskiego. Będą pokazy filmów, koncerty, muzyka na żywo - otoczenie temu sprzyja.

Spróbowaliśmy kanapki - wielka i wypchana składnikami, jest lepszą alternatywą dla sieciówkowych standardów. Nasza była z wędzonym łososiem, sałatą i białym serem. Do tego klasyczny hummus i... szybki lunch zaliczony. Następnym razem przyjdziemy na ciasto, dla pełnego "kawiarnianego" doświadczenia.
Prochownia, głównie przez urokliwą lokalizację, wskoczyła na wysokie miejsce w naszym rankingu ulubionych kawiarni. Gdyby była nam bardziej po drodze, z pewnością bylibyśmy bywalcami. Tymczasem czekamy na kolejne eventy, by mieć pretekst do wycieczki na Żoliborz.

Coraz bliżej.

Wnętrze.
Właściciel też człowiek, pohuśtać się może.

Kanapka z łososiem.

Hummus.

Rzut z odległości.