czwartek, 24 stycznia 2013

Cafe Antrakt

Nie spotkałem się jeszcze w Warszawie z tak krakowskim klimatem, jak ten, który panuje w Cafe Antrakt. Umiejscowiona na tyłach Teatru Wielkiego, urokliwa kawiarnia jest małym azylem od miejskiego zgiełku. Czy mówimy o szybkim lanczu, czy chwili zadumy nad herbatą, w Antrakcie łatwo zapomnieć o mijającym czasie.


Karta oferuje szeroki przekrój dań kuchni, którą ogólnie możemy nazwać "europejską". Ze względu na późną godzinę wizyty, oraz moją rzekomą dietę, zdecydowaliśmy się na sałatki. Strzałem w dziesiątkę był wybór świeżych liści szpinaku, z gruszką, żurawiną, smażonym bekonem, orzechami i sosem blue. Połączenie gruszki z sosem serowym jest genialne, i na pewno trafi do mojego domowego menu. Smak był bardzo wyraźny, a konsystencja zachwycająca.

Sałata z rukolą, suszonymi pomidorami, oliwkami, kozim serem i sosem balsamico, mnie nie zachwyciła. Poprawna, jednak nieciekawa, wypadła blado na tle poprzedniczki.


Szczerze polecam Antrakt na randkę, warto zarezerwować stolik pod oknem - gwarantuje wspaniały widok, zwłaszcza zimową porą. Meble art-deco oraz dobrze dobrana muzyka tworzą idealną scenerię dla romantycznego wieczoru.





piątek, 18 stycznia 2013

Gorący temat: higiena w małej gastronomii.

Wychodzę z rozgrzanego pomieszczenia w chłodną, styczniową noc. Do domu jest daleko, a droga bez dodatkowej ilości kalorii może okazać się zgubna. Na szczęście, niczym cudowna odpowiedź na moje modlitwy, po przeciwnej stronie ulicy dostrzegam budkę z hamburgerami/zapiekankami/kebabami. Zbawienie!




Wycierając strużkę śliny rękawem, biegnę przez zaspy po wymarzony kawałek mięsa w przypieczonej bułce. Zamglony późną porą i trującymi roślinami wzrok nie zauważa tego, co na codzień nie trafiłoby nawet na bloga, bo wstyd się przyznać do spożywania tego typu zbrodni na bezbronnym jedzeniu. Choć nawet nie bezbronnym, biorąc pod uwagę potencjalny skład takiego hot-doga: keczup, który pomidorów nie widział, nadmuchana bułka (E280-281, E310-312, E330), o parówce już nie wspominając.



 "Zwykli ludzie nie powinni wiedzieć jak się robi parówki i jak wyglądają kulisy polityki"

-Otto Von Bismarck


Zapominam o składzie, w końcu nile stoję pod tą budką dla najświeższych składników, tylko dla prostackiej orgii chemicznego smaku. Ale zanim będę w stanie wpakować do ust pierwszy, ogromny kawał żarcia, pan Sprzedawca musi pobrać opłatę. I ma na sobie rękawiczki plastykowe, ale co komu po nich, skoro do inkasowania pieniążków ich nie zdejmuje? 

Ma na podorędziu jakieś narzędzia - niby osobne do nałożenia sałatki, osobne do parówki, pełna kultura. Ale pod budką zrobił się tłum, zmysł ekonomiczny i obawa przed buntem sprawiają, że wszystko nakłada jednym chwytakiem, odkładając go na ladę w trakcie przekazywania żarła. 


Czasem zdarza się, że to nie budka, a lokalik o powierzchni użytkowej do 50m2. Tu już splendor i bogactwo, można usiąść razem z dresami na chybocących się stołkach i zjeść na siedząco, jak na dżentelmena przystało. Szkoda, że wentylacja w tych miejscach nigdy nie działa, tworząc małą klatkę pełną dymu i łokci*.



Budzę się rano, moje ubranie w najlepszym wypadku pachnie smażenizną, w najgorszym jest upaćkane zaschniętym sosem. Mam kamień na żołądku, a na sumieniu plamę - przyczyniłem się do rozwoju bylejakości. Bo to, że lokal jest mały, nie znaczy, że musi serwować złe jedzenie, podane w odrażający sposób. Niemym apelem grzesznika, który wielokroć zbłądził, i pewnie zdarzy mu się to jeszcze nie jeden raz: nie przepłacajmy za bylejakość



*nieważne ile jest osób w środku, zawsze nadziejesz się na czyiś łokieć.



poniedziałek, 14 stycznia 2013

Akashia Sushi Restaurant

Nie jestem wielkim fanem centrów handlowych. Zatłoczone i hałaśliwe, rujnują niemal każdą możliwą kuchnię wersjami fast foodowymi. Food courty są zbyt ciasne, stoły brudne, zapachy dań sąsiadów drażnią nozdrza, o higienie w miniaturowej kuchni nie wspominając. Dlatego zawsze wspieram restauracje przygaleriowe, o pełnym metrażu i prawdziwym zapleczu, dzięki nim można odetchnąć po ciężkim "zakupowaniu". Do tego typu możemy zaliczyć Akshię, znajdującą się na piętrze -1 w Złotych Tarasach.

Restaurację tę znam bardzo dobrze, ale zdecydowanie częściej bywałem w matyczynym lokalu na skrzyżowaniu Anielewicza i Jana Pawła. Od ostatniej mojej wizyty minęło trochę czasu, i od razu zaskoczyło mnie nowe, uproszczone menu. Na szczęście, zachowały się w nim moje ulubione pozycje, takie jak Sake Tempura (z łososia), czy Hard Rock and Roll (sushi w amerykańskim stylu). Droga pomiędzy komercją, a rozbudowanym wyborem.

Tym razem zdecydowaliśmy się na Sushi-Sashimi box oraz tradycyjny, japoński makaron mayashi soba, w wersji wegetariańskiej. Sushi oraz sashimi, jak zwykle w akashi trzymają wysoki poziom - ryba świeża i apetycznie podana, ryż nie za słodki, a rozmiar dania jest odpowiedni na lunch. Przyczepić muszę się kimchi - bez wyrazu, przypomina to, robione z zalewy instant. Na szczęście, to tylko dodatek, o którym zapomniałem próbując miso, znajdującej się w zestawie. Świetna! 
Gorzej niestety było z makaronem. Soba, jako makaron gryczany wymaga mocnego, wyraźnego przyprawienia, zwłaszcza w daniu pozbawionym mięsa. 

W Warszawie są miejsca, gdzie zjemy lepsze sushi, jednak biorąc pod uwagę lokalizację, mogę polecić to miejsce. Dobre jedzenie, miła obsługa i przyjemny dla oka wystrój, to więcej, niż większość restauracji przy centrach handlowych ma nam do zaoferowania.



Sushi-Sashimi Box


Mayashi Soba

sobota, 12 stycznia 2013

Meat Love

Nieopodal mojego starego wydziału ("Hoża 69. Najlepsza pozycja w mieście."), w piwnicy starej kamienicy, powstał mały, ale za to już samą nazwą trafiający w moje gusta lokal. Od wejścia czuć mięsną ekspertyzą i do tego można sprowadzić całą recenzję.



Bez zbędnych słów.

Zdegustowaliśmy pieczenie - pulled pork oraz porchetta, obie podane w pieczywie, na modłę burgera. Pulled pork w bułce i ze świetną, czerwoną cebulą zachwycił delikatnym, soczystym smakiem. Łopatka wieprzowa, długo smażona w niskiej temperaturze, uzyskuje przyjemną miękkość. Porchetta za to przypominała pokrojoną na kawałki golonkę z mocnym aromatem bekonu. Mocno przyprawione mięso o wyraźnym charakterze świetnie komponowało się z suszonymi pomidorami oraz ciabattą.



Gdyby lokal znajdował się w bardziej dogodnym dla mnie miejscu, stałby się standardem lunchowym. Do odwiedzin zachęca nie tylko świetna kuchnia, ale i przemiły właściciel, otwarty na sugestie i opinie. Do tego niedawno zaczęto prowadzić sprzedaż alkoholu, co jest miłą alternatywą dla domowej lemoniady. Na stole brakowało nam chusteczek - jedząc tego typu dania, nie sposób się nie upaćkać.



Pulled pork


Porchetta

wtorek, 1 stycznia 2013

2012 - krótkie podsumowanie

Dosiego roku!

Koniec roku zawsze zmusza do refleksji, dlatego w tym, wyjątkowo krótkim poście chciałbym wybrać ulubione miejsca 2012. Aby sprawiedliwości stało się zadość, wyróżniłem dwie kategorie mistrzowskie: nowe miejsce - czyli debiutant na warszawskiej scenie kulinarnej, oraz znane miejsce - złoty standard prezentujący najwyższy poziom. 
Jeśli są laury, musi być też i nagana - największe rozczarowanie. Nie chodzi tu o najgorszą knajpę jaką odwiedziłem, tylko o zawiedzione oczekiwania. Szum medialny może być bronią obosieczną.

Lista ulubionych:
Nowe miejsce - Dziurka od Klucza

Znane miejsce - TGI Fridays

Oraz rozczarowanie:
Shabu Shabu Hot Pot (recenzja w najbliższym czasie)