środa, 31 października 2012

Cafe Loft

Dziś napiszę o lokalu, o najlepszym możliwym adresie - na skrzyżowaniu ulic Złotej i Chmielnej. Wizualnie, potencjał nie został zmarnowany. Zarówno logo, jak i modny, kolorowy wystrój, który w bardzo zręczny sposób łączy regionalną tradycję z nowoczesnym designem, są strzałami w dziesiątkę. Dwa piętra oraz niezbyt gęste rozmieszczenie stolików sprawiają, że miejsce nadaje się zarówno na spotkanie, jak i na chwilę z książką. Taras z widokiem na Złotą jest świetną opcją na cieplejsze dni.


W karcie znajdziemy kuchnię europejską, skręcającą w stronę śródziemnomorskiej. Ze względu na ostatnio odkrytą miłość do makaronów, zdecydowaliśmy się na dwie pasty. Niestety, o ile atmosfera panująca w lokalu jest zachwycająca, tak dania okazały się średnie. "Zawstydzony kurczak" miał ciekawy posmak chilli, jednak ilość kurczaka oraz suszonych pomidorów, które wyciągnęłyby smak na wierzch, była zdecydowanie za mała. "Kluseczki grzybiarki" natomiast były niedoprawione, a same boczniaki, najważniejszy składnik, dość gumiaste. W karcie znajdują sie także całkiem przyzwoite kanapki, wciąż problemem jest niedosyt nadzienia.



Szczerze polecam Cafe Loft jako kawiarnię, drink bar lub miejsce na chwilę odpoczynku od zaganianego centrum. Niestety, jako restauracja nie przekonuje. A szkoda, bo wpadałbym znacznie częściej.






wtorek, 23 października 2012

Du-za Mi-ha

Pomimo mojego obycia w "chińczykach", w Du-zej bywałem dość rzadko, a to za sprawą mojej pierwszej, średnio udanej wizyty. Od razu muszę pochwalić - jakość zdecydowanie uległa poprawie. 

Wielką zaletą lokalu są niskie ceny, co zachęca do wizyt masy młodzieży. Pomimo dużego ruchu, nie ma problemu z czekaniem, dania odbiera się w kasie parę chwil po zamówieniu. Wystrój jest oszczędny, ale przyjemny. Bardzo miłym aspektem są siedzenia zatopione w podłodze, będące wariacją na temat japońskiego tatami. W ofercie, poza daniami kuchni wietnamskiej jest szeroki wybór soków.

Podczas wizyty przedstawionej na zdjęciach, zdecydowaliśmy się na makarony. Mój - sojowy z wołowiną, okazał się całkiem dobry, mocno wysmażony o intensywnym smaku i zapachu. Brakowało mi warzywnych dodatków, ale przy tak dominującym smaku zatraciłby swój charakter. Warto dla odmiany, po rozgotowanych, zalanych sosem polskich makaronach, spróbować chrupkiego, czysto wietnamskiego smaku. Drugi makaron, tym razem ryżowy z kurczakiem, nabrał rumieńców po doprawieniu pikantnym sosem.

Wadą miejsca jest mała ilość dań wegetariańskich, do tego na modłę wietnamską, nawet dania rybne mają wieprzowy posmak. Tradycyjny sposób przyrządzenia, nie sprzyjający rożlinożercom. Zupa Pho, jedna ze specjalności lokalu, jest smakowita, jednak jeśli miałbym wybierać, wolę tą z Toan Pho. Wciąż, polecam Du-zą Mi-hę studentom i wszystkim pragnącym szybkiej, taniej a smakowitej przekąski.





czwartek, 18 października 2012

Trattoria Rucola

Francuska jest moim weekendowym azylem, zawsze cieszę się, odwiedzając pobliskie lokale. Trattoria została mi polecona przez dobrych znajomych, więc udałem się tam z bardzo pozytywnym nastawieniem. Niestety, od początku do samego końca wizyty spotykały mnie rozczarowania. Nie wiem, może miał na to wpływ pora dnia - niedzielny poranek, duża ilość rezerwacji (impreza okolicznościowa). Po pierwsze, w restauracji było zimno, większość ludzi siedziało w kurtkach, ale to jestem jeszcze w stanie zrozumieć - łapiemy przez otwarte drzwi ostatnie promienie słońca. Gorszym było gęste ustawienie stolików. Niemal nie byłem w stanie przeprowadzić normalnej rozmowy ze względu na oddech innych gości na moim karku.

Skoro znaleźliśmy się w restauracji śródziemnomorskiej, oczywistym wyborem były pasty. Tagliatelle zingarella było ok, pomimo tego, że na mój talerz trafiło średnio ciepłe. Szerokie paski makaronu jajecznego były podane w świetnym sosie miodowo-chilli. Rozczarowaniem okazały się krewetki - kompletnie pozbawione smaku. Nie wiem czemu do pasty dostałem nóż zamiast łyżki, cóż, może nie wszyscy potrafią "zawinąć" makaron.


Gorszym wyborem były Rettangoloni Porcini, pierożki z farszem borowikowym. Ok, wiem że borowiki dochodzą do 250zł/kg, ale jeśli danie w restauracji kosztuje 34zł, to oczekuję, że farsz chociaż leżał obok prawdziwego grzyba! Niestety, jak poinformowała mnie kelnerka (bardzo miła, jeden z najlepszych punktów tego miejsca), farsz jest gotowy, a nie robiony na miejscu. Zrozumiałbym to w barze, ale w restauracji, która reklamuje się jako "prawdziwa włoska kuchnia domowa"?!


Po ostatnim ciągu pozytywnych recenzji, dziwnie się czuję odradzając wizytę w Trattori. Niestety, sami sobie na to zasłużyli - bylejakością. Lokalizacja jest świetna, pomysł na restaurację - jeszcze lepszy. Wykonanie natomiast pozostawia wiele do życzenia, dobra opinia to nie wszystko.






czwartek, 11 października 2012

Haru Kimbap Sushi

W radiu, w telewizjach muzycznych, a nawet na klubowych parkietach, możemy usłyszeć "Op op op...". Skoro muzyka już do nas dotrała, czas żeby kuchnia koreańska też zdobyła nasze serca. A doskonałym miejscem, by zakosztować prawdziwej, koreańskiej kuchni jest Haru Kimbap Sushi. Reputacja tego miejsca w środowisku k-popowców sprawiła, że specjalnie na obiad pofatygowałem się aż do Sulejówka, co okazało się nie być tak straszne - restauracja znajduje się trzy minuty od stacji SKMki.

Jako przystawkę, wybraliśmy placek z kimchi. Niestety, nie mam go na zdjęciach, ponieważ został błyskawicznie pochłonięty, przez zmęczonych podróżą gastronautów. Kimchi to specjalnie przygotowana kiszona kapusta chińska, zawierająca chilli, imbir oraz czosnek. W połączeniu z plackiem, daje bardzo dobrą przekąskę, o zróżnicowanym smaku.
Zupy też nas nie zawiodły - Ramen co prawda nie dorównywało rozmiarowo japońskiemu protoplaście, ale napar był smakowity, dość pikantny, a makaron taki, jaki powinien być - syty i ciągnący się kilometrami. Zupa z pierożkami miała bardzo wyraźny smak i mnóstwo dodatków, takich jak suszona ryba, jajko czy kawałki nigiri.

Czas przejść do dania głównego, prawdziwej zabawy! Bibimbap, to po koreańsku "mieszany ryż", i zgodnie z nazwą, jest to ryż zmieszany z warzywami, wołowiną i jajkiem. Do tego ostra pasta chilli, dodawana do smaku i przysmak gotowy! Konsystencja ryżu nie ma nic wspólnego z rozgotowaną ciapką, znaną z innych restauracji wschodnich - tutejszy przypomina raczej ten, używany do sushi. Spróbowaliśmy jeszcze kurczaka w "czerwonym sosie", jak podaje karta. Nie umiem znaleźć koreańskiej nazwy dania, jednak jest to smażony kurczak, podany w słodko-ostrej paście gochujang, z dodatkiem orzechów. Smak świetny, bardzo dobrze komponujący się z ryżem.

Trudno napisać coś złego o tym miejscu. Jedyne, co może zniechęcać, to dość długi dojazd, oraz wystrój - z zewnątrz bardziej przypomina góralską niż koreańską restaurację. Wielkim plusem są ceny - za tak pełny obiad, jak opisałem zapłaciliśmy ledwie siedemdziesiąt złotych! W konkurencyjnych restauracjach w Centrum, z tymi samymi daniami, cena wyniosłaby ponad dwukrotnie więcej. Nastrój miejsca jest bardzo pozytywny, a obsługa miła i sprawna. Nie pozostaje więc nic innego, jak polecić z całego serca wszystkim fanom kuchni koreańskiej, oraz tym wszystkim, którzy mają ochotę spróbować czegoś nowego.


Bibimbap
Ramen


Zupa z pierożkami



Kurczak w czerwonym sosie

niedziela, 7 października 2012

Bar Nam Sajgon

Pomimo mnóstwa czasu spędzonego na Chmielnej i w okolicznych chińczykach, do Nam Sajgon trafiłem dopiero ostatnio. Winą obarczam bliskość Toan Pho, mojego faworyta wśród szybkiego orientu. Motywacją do odwiedzenia Bar Nam stała się towarzyszka czwartkowego lunchu, zatwardziała mięso-sceptyczka, chętna sprawdzić ofertę wegańską/wegetariańską.

Kto bywał na Stadionie, zanim ten był najdroższym i najbardziej okratowanym w Europie, pamięta Bar Nam jako konieczny przystanek, odrobinę prawdziwej kuchni wietnamskiej. Na Brackiej zmianie uległa forma, ale nie treść: nadal Bar oferuje szeroką gamę zup Pho, owoców morza oraz ryżowych naleśników. Wybór ułatwia graficzna karta, z dużymi zdjęciami, które pokazują jak danie (naprawdę) wygląda.

Na pierwszy ogień poszły sajgonki. Pokrojone i podsmażone (czyli podane w sposób wietnamski), były pełne krewetkowo-wieprzowego farszu. Pomimo tego, że były dość tłuste, bardzo dobrze komponowały się z sosem i surówką. Główną atrakcją stał się dla mnie Banh xeo, fuzja kuchni francuskiej i indochińskiej. Naleśnik był gruby, ale delikatny w smaku, pełny farszu z krewetek i kiełków sojowych. Podany z sosem rybnym (nước mắm), był jednym z ciekawszych azjatyckich doznań, choć dosyć monotonnym.

Co do kuchni wege, oddaje głos Gwieździe tego posta, Klaudii:

Nie wiem dlaczego – może to mój wrodzony brak ciekawości (albo równie silnie wrodzone lenistwo) – ale zawsze trzymałam się jednego, ulubionego „chińczyka”. To samo tyczy się samego wyboru jedzenia – zawsze zamawiałam to samo, znając na pamięć skład i smak potrawy. Nie ryzykując zbyt wiele (oraz nie mając zbyt wielkiego wyboru), podczas odwiedzin w Barze postawiłam na sprawdzony smak, czyli ryż z tofu i warzywami. Wielkim zaskoczeniem była obecność świeżych, sezonowych warzyw. Niestety, tak miłym zaskoczeniem nie było już tofu, które było dobre, ale przeciętne. Najgorszą częścią była surówka z przesadną zawartością soku z cytryny. Wszystko to podane w ogromnej ilości, niemożliwej do zjedzenia przez jednego wegetarianina.

Bar Nam Sajgon jest miejscem dobrym na szybki lunch z przyjaciółmi. Umiarkowane ceny, luźna atmosfera i specjały kuchni wietnamskiej sprawiają, że będziemy wracać. Z drugiej strony, nie ma tu nic nadzwyczajnego i dlatego wciąż traktuję to miejsce jako "chińczyka", a nie restaurację.




czwartek, 4 października 2012

Czarna.bar

Tam gdzie dawniej była znana światowi klubowemu Organza, teraz znajduje się nowy, zyskujący na popularności lokal. Przez szybę zaglądałem z zaciekawieniem, głównie przez informację o kucharzu "w tygodniu od 16".
-Hmm, żeby utrzymać lokal tej wielkości w centrum, muszą podawać boską kawę - pomyślałem.
17:30, jestem na miejscu, uzbrojony w ciekawość i spory apetyt.

Wnętrze z założenia jasne i przestronne, sprawia wrażenie nie do końca wyremontowanego. Możliwe, że taki był zamysł, jednak ostatnio jest to zbyt często spotykane i nie mogę zaliczyć inplus. Stoliki są w sporej odległości, generalne poczucie przestrzeni sprawia, że czułem się dość dobrze. Piętro ma galerię, przez co można spokojnie obserwować ulicę, bądź ekran znajdujący się na ścianie. Muzyka, delikatna i dobrze dobrana - wprowadza przyjemny nastrój.

Jedzenia jest mało. W karcie, łącznie z przekąskami, jest może z sześć pozycji. Dlatego od razu spytałem o ofertę specjalną i nie zawiodłem się - wybraliśmy kaczkę oraz kurczaka z warzywami. Kaczka jest przyrządzona bardzo prosto, podana za to z usmażonymi ćwiartkami ziemniaków, buraczkami oraz pieczonym jabłkiem faszerowanym dżemem. Zestawienie smaków udane, danie zdecydowanie nieprzekombinowane, wpasowuje się w stylistykę lokalu. Kurczak, niestety, jest rozczarowujący i nudny, do tego warzywa mocno smakują oliwą. Nie jest to złe, sugeruje użycie dobrej jakości produktów w kuchni, jednak jedząc cukinię, chciałbym poczuć jej smak. Duży plus należy się za podgrillowanie pomidorków na gałązce.

Nie wrócę tu na obiad, chyba że karta zostanie rozbudowana, a godziny pracy kuchni wydłużone. Za to polecam jako kawiarnię - wybór napojów imponujący, zaczynając od herbat smakowych, przez nasze ulubione czarne, kofeinowe chwile szczęścia, po modne africole. Inne butelki na barze sugerują całkiem przyjemną opcję wieczorną. Obiekt ma spełniać rolę galerii sztuki, i w tym widzę jego potencjał.