niedziela, 30 września 2012

Stary dom


Cukiernia, kawiarnia, ul Puławska 104/106
Pozostając w tematyce cukierniczej odwiedziłam cukiernię Stary dom.  Ta nieco oddalona od centrum, bo położona przy ul. Puławskiej 104 cukiernia zaskoczyła mnie ciepłą i miłą atmosferą. Ostatnio staram się wynajdywać na mapie Warszawy miejsca nieco nieoczywiste, perełki. Stary dom zapewne do nich należy.
To miejsce to przede wszystkim ciepły i uroczy klimat. Miejsce jest niewielkie, utrzymane w starym stylu z uroczymi stolikami, lampami, kanapami, poduchami czy wazonikami - bez wątpienia całość utrzymana jest w jednakowym, bardzo spójnym i przemyślanym stylu. Część ścian (co widać na zdjęciu) wypełniona jest butelkami z winem. Całość ma nieco staroświecki, piękny charakter.
 Niewielka cukiernio-kawiarnia oferuje wyśmienite ciasta, torty oraz owocowe koktajle. Odniosłam wrażenie, że specjałem tego miejsca są bezowe torty. Ja spróbowałam, choć trudno to nazwać próbowaniem – kawałki są naprawdę spore, tortu z kremem pistacjowym. Był wprost wyborny – delikatny, kremowy, jak sądzę na bazie śmietany, mascarpone, odrobiny alkoholu z kawałkami chrupiących pistacji. Wybór tego typu produktów jest bardzo duży, a smaki niebanalne, dostępne są tez w wersji z kremem o smaku żurawinowym, waniliowym, kawowym, gruszkowym, czekoladowo-truskawkowym i migdałowym. W menu są również inne bardzo apetycznie wyglądające torty – tiramisu, wiśniowy, sezamowo-chałwowy, orzechowy z Baleysem, truflowy i makowy oraz ciasta – szarlotka, francuskie ze śliwką, serniki bądź strudle.
Jeśli  mamy ochotę coś zjeść, możemy spróbować bardzo! dobrej sałatki z tuńczykiem, z kozim serem bądź mieszanej lub  naleśników – z jabłkiem, warzywami bądź szpinakiem.
Mimo tak ślicznego wystroju i wysokiej jakości produktów miejsce to nie ma bardzo wysokich cen, przykładowo za kawy zapłacimy między 7 a 11 zł, sałatki ok. 15 zł, a torty ok. 14 zł. Tuż obok znajduje się restauracja należąca do tego samego właściciela (a jest nim sam Piotr Adamczyk) o tej samej nazwie, jeśli wybieracie się na kawę, czy ciasto lepiej zatrzymać się w cukierni, gdyż tu te same słodkie produkty są nieco tańsze. Miejsce bez wątpienia zaskakuje, jeśli chodzi o ciasta może spokojnie konkurować z opisywaną niedawno Sową (http://goodplacewarsaw.blogspot.com/2012/09/cukiernia-sowa.html), jednakże klimat i urok tego miejsca stawia je znacznie, znacznie! wyżej.


Tort bezowy z kremem pistacjowym

Americano

Wnętrze

 
Sataka z tuńczykiem


Wejście

 BBP

czwartek, 27 września 2012

Cukiernia Sowa


Cukiernia, kawiarnia, ul. Chmielna 11

Pierwsze skojarzenie z tym miejscem – wyśmienite ciasta! Cukiernię Sowa znałam jeszcze z poznańskiego Starego Browaru. Już wówczas (a było to dobrych parę lat temu) zachwyciła mnie swoimi słodkościami!  
Warszawska Sowa ulokowała się przy jednym z najpopularniejszych deptaków – przy ul. Chmielnej (tuż obok opisywanego przez nas jakiś czas temu Ćevapa - http://goodplacewarsaw.blogspot.com/2012/08/cevap.html) .  

Sztandarowym tortem Sowy jest bezowy tort deliquose z daktylami, który jadłam przy okazji każdej wizyty w Poznaniu. Po wielu próbach udało mi się skopiować to pyszne i niezwykle słodkie ciasto. Faktycznie jego smak jest nieporównywalny z czymkolwiek innym. Słodkie bezowe blaty przełożone są delikatnym kremem na bazie śmietany i mascarpone z dodatkiem daktyli.

W czasie dzisiejszej wizyty nie mogłam się oprzeć pokusie i spróbowałam szarlotki z brązowym cukrem oraz tiramisu. Pierwsze z ciast - lekko twardawe jabłuszka w pysznym kruchym cieście, pyszne;  drugie – niezwykle puszyste, słodkawe i delikatne. Napoleonka również świeżutka i pyszna, podobnie kawałek przekładanego ciasta o tortowym charakterze. Kawa w Sowie równie dobra – mocna i aromatyczna.

Miejsce jest malutkie, ale ma przyjemny klimat i sympatyczną obsługę. Repertuar ciast jest ogromny, naprawdę trudno zdecydować się na jedno z tak wielu. Ręczę, że wyglądają wprost przeapetycznie. Szczęśliwie panie nie denerwują się, gdy nie można się zdecydować.

Dobrze, że większość ciast jest na wagę i można poprosić o niewielkie kawałki – dzięki czemu przy okazji jednej wizyty można spróbować kilku z nich. Wśród słodkości są również ciastka zbożowe – z bakaliami, orzechowe i czekoladowe – pyszne, chrupiące oraz desery lodowe i czekolady.

Kwestia cen. Kupując dwa niewielkie (ale jakże sycące) kawałki ciast można zmieścić się w 10zł. Kawy są w cenach między 7 a 11,5 zł.  Jedno, co nie spodobało mi się w tym miejscu to brak informacji o tym, iż ciasta w lokalu są droższe niż na wynos. Jest to popularna praktyka w tego typu miejscach, jednakże wówczas wyrobom przypisane są dwie ceny. Ale to chyba jedyny mankament tego miejsca. Bez wątpienia Sowa pozostawia apetyt na więcej!










BBP


wtorek, 25 września 2012

Loving Hut



Ciąg pawilonów przy Jana Pawła, pomimo niedawnej renowacji, nie zachęca do wizyty. Gęsto powciskane, małe lokaliki, wydają się tchnąć tandetą. Po raz kolejny, muszę oddać cześć mądrości mojego dziadka: „nie oceniaj książki po okładce”! Ponieważ właśnie tam zjadłem swój pierwszy, satysfakcjonujący obiad wegański.

Wąski wagon z szerokimi ławami, brzydkie menu i tandetny wystrój. Tyle, jeśli chodzi o negatywy, od tego momentu popadam w -achy i -ochy. Zapach smakowitych przypraw już od wejścia sprawił, że do ust napłynęła mi ślinka. Zapominając o tym, że nie doświadczę swojego ukochanego mięsa, wybrałem imitację wołowiny. Specjały utrzymane są w stylistyce orientalnej, ale większość użytych składników to (poza warzywami, oczywiście) seitan, tofu oraz tempeh. Wszystkie podane z ryżem bądź frytkami, są dopracowane i przemyślane. Dania są doskonale doprawione, podane w bardzo ładny sposób, sprawiają że oczekując na swój obiad, mało nie wsadziłbym nosa w talerz ludzi przy stoliku obok. Inspiracją są konkretne dania kuchni wschodniej, jako mięsożerca mogę stwierdzić, że nie tracą na wyłączeniu/zamianie części składników.

Co jedliśmy? Substytut wołowiny z ananasem – pyszny, bliski oryginałowi smak, przesiąknięty słodko-ostrym sosem, oraz „krewetki” z seitanu – tu dalej od oryginału, ale wciąż chrupiące, panierowane i bardo smaczne. Ceny nie są wysokie, wahają się pomiędzy 12-20zł. W ofercie znajduję się też desery i szeroka gama roślinnych napojów. Porcje są przeciętnej wielkości, jednak ja, nieprzystosowany do jedzenia wegańskiego, byłem głodny już po półtorej godziny od naszej uczty. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Pewny jestem, że tu wrócę (sajgonki wyglądały przesmakowicie) i polecam wszystkim, którzy chcą spróbować czegoś „nowego”.


środa, 19 września 2012

Sora

Jako fan kultury azjatyckiej, od dłuższego czasu szukam miejsc, oferujących dania jak najbliższe wschodnim oryginałom. Niestety, większość lokali, które dotychczas odwiedziłem to "chińczyki", oferujące fastfoodową wersję najpopularniejszych dań. Sora - dla odmiany - to prawdziwa restauracja, gdzie możemy spróbować mniej i bardziej znanych specjałów kuchni koreańskiej, przyrządzonych przez koreańskiego kucharza.
Na samym początku muszę zwrócić uwagę, że mówimy tu o restauracji i choćby ze względu na ceny dań, które mieszczą się w zakresie 25-130zł, będę oceniał to miejsce zdecydowanie ostrzej, niż innych przedstawicieli kuchni azjatyckiej. Zacznijmy od początku: restauracja znajduje się w mini-centrum handlowym, ukrytym zaraz za Metrem Politechnika. Nie dając się odstraszyć niespecjalnej fasadzie, dziarsko wchodzimy do środka. Jest czysto, azjatycko, z głośników sączy się k-pop (min Gangnam Style). Panuje przyjemna atmosfera prywatności, dzięki odgrodzonym od siebie stolikom. Jedyne co odstręcza, to sztuczne kwiatki powtykane w doniczki za naszymi plecami. Lepiej wyglądałyby chociażby wypełnione kolorowymi kamykami.

Kelnerka dość słabo posługiwała się polskim, co utrudniło konsultację przy wyborze dania. A jest z czego wybierać: karta obfituje w ciekawe pozycje. Ostatecznie, zdecydowałem się na sałatkę z glonów na przystawkę, co okazało się być świetnym pomysłem - była większa i smaczniejsza niż w innych miejscach. Do tego nie tak słona, ale to można było zmienić, dodając sos sojowy. Polecam dania z nori - są wysokoproteinowe, zawierają witaminy A, B2, niacyne, B12, C i D.

Z dań głównych, które próbowaliśmy, opiszę japchae, makaron soba z kurczakiem oraz lunch box z yangnyeom tongdak. Wszystkie dania mają bardzo charakterystyczny smak, wątpię by miłośnicy "spolszczonej" kuchni azjatyckiej łatwo znaleźli coś dla siebie. Na pierwszy ogień poszło japchae, makaron z ziemniaków, podany z warzywami w słodkawym sosie. Delikatny smak długich nitek był dobry, jednak na główne danie zdecydowanie zbyt jednolity i... nudny. Za to jako dodatek do mięsa czy zupy mógłby zdobyć moje podniebienie, dlatego polecam zamówić jedną porcję na 2-3 osoby. Jeśli boicie się "ziemniaczanego" pochodzenia, muszę was uspokoić (bądź rozczarować) - w smaku jest podobny do makaronu sojowego.

Soba nie przypadł mi do gustu. Ten makaron charakteryzuje się grubymi nitkami o mocno mącznym smaku. Bez ostrzejszych przypraw jest ciężki do przełknięcia, a po dwóch łyżkach czujemy się zapchani.

Na koniec zostawiłem najlepsze, czyli wypełniony koreańskimi ciekawostkami lunchbox. W górnym prawym rogu znajdowało się kimchi - pikantna kapusta, tu w najlepszej wersji, jaką w życiu jadłem.  Idealnie komponuje się z łagodnym, kleistym ryżem, przypominającym ten, który jest używany do sushi. Pośrodku znajduję się odrobina sałatki z nori (ta sama co wcześniej), oraz odrobinę sałaty z sosem w górnym lewym rogu. Główną atrakcją jest yangnyeom tongdak, mocno przyprawiony, panierowany kurczak. Od pierwszego kęsa stał się moim nowym faworytem - słodko-ostry, w delikatnej panierce, po prostu rozpływał się w ustach! Intensywny smak sprawił, że ocena restauracji gwałtownie podskoczyła i zapragnąłem wrócić, w poszukiwaniu kolejnych perełek.
Na deser dostaliśmy po małej sałatce owocowej w mleczku kokosowym. Niby nic, a cieszy.

Trudno wystawić jednolitą rekomendację. Z jednej strony, spotkamy się tu z naprawdę oryginalnymi, intensywnymi smakami, a z drugiej jest dość drogo, oraz jakość dań bardzo się różni. Nie jest to miejsce, do którego będę regularnie wpadać na obiad, jednak z pewnością wrócę spróbować pozostałych specjałów kuchni koreańskiej. Następnym razem będę lepiej przygotowany, i mam nadzieję znaleźć danie pokroju yangnyeom tongdak.

Sałatka z nori

lunch box z yangnyeom tongdak


Japchae
Owocowy deser

piątek, 14 września 2012

Hack Warsaw: Piwne nowości tego lata


Mijające już lato obrodziło w lekkie piwa, a właściwie lemoniady bądź soki o delikatnym piwnym posmaku. To świetna alternatywa dla tych, których wszystkie dotychczas produkowane piwne wyrobi były zbyt mocne i zbyt... piwne.
Już wiosną na rynku pojawił się Somersby – delikatny drink jabłkowy, zawierający w 45% piwo a 55% sok jabłkowy. Jego moc to 4,5%. To przyjemne połączenie słodyczy soku i goryczki piwa zaowocowało fajnym i nietypowym smakiem.
Kolejną z nowości są dwa napoje na bazie lemoniady – LECH Shandy i Warka Radler. Drinki nieznacznie różnią się zawartością piwa i promilami. Pierwszy z nich to pół na pół piwo i lemoniada (i 2,6%), drugi 40% piwa i 60% lemoniady (2%). Również ciekawe i niebanalne połączenie lekko gorzkiego smaku piwa i słodko-kwaśnego lemoniady.
Dla miłośników piwa to pewnie profanacja, dla tych, którzy dotychczas od niego stronili – przyjemna alternatywa. Mnie osobiście Somersby bardzo zasmakowało, z drinków o cytrynowym posmaku wolę Radlera, jest nieco delikatniejszy.
Znajomi długo musieli namawiać mnie (co tu dużo mówić – stroniącą od piwa) do spróbowania tychże nowości. Posmakowały, dlatego za Somersby dziękuję Damianowi, Radlera – Kubie, a Lecha Shandy – Agnieszce;)



Nasi południowi sąsiedzi też mają swoje piwo lemoniadowe. Od niedawna w słowackich i czeskich sklepach (a także już w Polsce) dostępny jest Bażant Radler. Sam Zlatý Bažant to bardzo popularne słowackie piwo, które zapewne wielu z Was miało sposobność próbować. Co ciekawe, poza znaną nam wersją cytrynową Bażant ma swój grejpfrutowy odpowiednik. Co można powiedzieć o smaku? Bażant Radler wydaje się mocniejszy mimo zaledwie 2,1%, jego smak jest odrobinę bardziej gorzki (raczej w kierunku Lecha Shandy). Z tych dwóch smaków faktycznie nieco ciekawszy wydaje się grejpfrutowy odpowiednik tegoż napoju.
Aha, zauważyłam też, że piana tych nieco słodszych piw (czy, jak kto woli lemoniad;)) bardzo szybko opada, co może być dla niektórych minusem. Jednakże cały koncept połączenia  znacznej ilości soku z piwem i stworzenie procentowej lemoniady wydaje się przemyślany i całkiem smaczny.


BBP

środa, 12 września 2012

Dziurka od Klucza / Obiad konkursowy!

Powiśle zakwitło szerokim spektrum ciekawych kulinarnie miejsc. Do ulubionych nowości muszę zaliczyć Dziurkę od Klucza, w której stołuję się już jakiś czas, jednak do tego momentu nie miałem okazji o niej (Dziurka musi być kobietą) napisać. Wybrałem się tam razem z Małgosią, zwyciężczynią konkursu ogłoszonego na profilu https://www.facebook.com/goodplacewarsaw.

Lokal oferuje kuchnie śródziemnomorską, oraz wariacje na jej temat. Karta składa się z oferty stałej, oraz dziennej, zmienianej zależnie od dostępnych produktów i natchnienia kucharzy. Pierwszym pozytywnym zaskoczeniem był maczaron, w innych miejscach znany jako czarne tagliatelle. Jest to świetnej jakości makaron barwiony atramentem kałamarnicy, dostępny w lokalu w wielu wersjach - osobiście uwielbiam z krewetkami i pancettą w sosie śmietanowym. Delikatne otoczenie, wyraźne krewetki, oraz sam maczaron... mmm! Warto zwrócić uwagę na ragu z ośmiorniczek, tak jak tradycja nakazuje, w gęstym sosie z dodatkiem grzanek.

Na zdjęciach widać zestaw lunchowy, który w porównaniu z poprzednimi daniami lekko mnie rozczarował. O ile zupa grzybowa była dobra, pomimo intensywnego, skoncentrowanego smaku, o tyle gnocchi z ragu mięsnym... Nie zachwycało. Więcej spodziewałem się po tym lokalu, zwłaszcza biorąc pod uwagę moje dotychczasowe doświadczenia. Małgosia zdecydowała się na ravioli, nadziane bakłażanem, serem kozim i szynką parmeńską, podane w sosie kurkowym. To okazało się znacznie lepszym wyborem od zestawu lunchowego, choć przyczepiłbym się do mało wyczuwalnej w smaku szynki parmeńskiej, głównie przez dużą ilość sosu.

Miejsce ma świetny klimat - pomimo lokalizacji na ruchliwym Powiślu, ulica Radna jest cicha i spokojna, a lokal nadaje się do złapania oddechu podczas ciężkiego dnia, jak i na wieczorną randkę. Wystrój jest spójny, w kolorach szarym i fioletowym, wnętrze estetyczne i czyste. Karty dań robione ręcznie, robią bardzo miłe wrażenie. Wadą może być ciasnota - zarówno wewnątrz lokalu, jak i na podwórku, jednak dla tak dobrej kuchni zniosę to z uśmiechem.






sobota, 8 września 2012

TGI Fridays

Restauracja amerykańska, Aleja Jana Pawła II 29
Damian: Kiedy mam ochotę na kulinarna rozpustę, nie zastanawiam się długo. Wybieram TGI Fridays. Na wstępie muszę zaznaczyć, że to jedna z moich ulubionych warszawskich restauracji. Nawet jeśli to "tylko" franczyza.
Beata: Moje zdanie na temat tego amerykańskiego lokalu jest zapewne nieco odmienne od Damiana. Ale może i dobrze, że czasem nasze zdania się różnią. Nie jestem miłośniczką amerykańskiej kuchni, stąd zapewne moje nieco mniej entuzjastyczny stosunek do tego miejsca.
D: Lokal znajduje się na parterze Atrium Plaza, przy Jana Pawła, jednak trzeba go wypatrzeć - wejście jest od strony ulicy Ciepłej i zimą, gdy nie ma kolorowych parasoli, nietrudno je przeoczyć. Przyjemność zaczyna się już od pierwszych chwil, obsługa jest miła i pomocna, chętna do rozmowy, a wnętrze przestronne i urządzone w stylu "amerykański diner".
B: Aranżacja wnętrza to zapewne największy plus tego lokalu. Liczne elementy wystroju przypominają o amerykańskim charakterze TGI. Restauracja jest duża, przestronna i urządzona z pomysłem. Ponadto na jednej ze ścian widnieje prześliczny witraż. I szczerze mówiąc, mam wrażenie, że głównie za wystrój płacimy w tym miejscu.
D: Wybór dania jest trudny, wszak tyle tu pysznej wołowiny... Zdecydowanie nie dla jaroszy! Skrzydełka na początek to doskonały pomysł, aby zaostrzyć apetyt przed daniem głównym. Zaznaczam, że porcje są dość spore, ale nie zjeść jednej z przystawek (łódeczki ziemniaczane z boczkiem i serem, kurczakowe queasadillas) to grzech. I teraz zaczynają się prawdziwe fajerwerki: polecam hamburgera bądź stek. Burger jest niemal idealny, ze sprężystą bułką i różnymi dodatkami do wyboru, w tym oryginalnym sosem Jack Daniels. Mięso świetnie przyprawione (za dodatkowe 15zł można dostać wersję z DWOMA kawałkami mięsa), wysmażone zależnie od preferencji. Stek jest dość drogi, za ok 220gr polędwicy wołowej zapłacimy 73zł, za to wart swojej ceny. Masło pieczarkowe, serwowane jako jedna z opcji podania steku, wprowadziło moje kubki smakowe w stan nirvany.
B: Damian zawsze skupia się na sztandarowych daniach tego miejsca (ach hamburgery!). Ja jak zwykle stawiam na potrawy bez wołowiny. Jaka jest moja opinia? Gorąca żeliwna patelnia cebuli i papryki z marynowanymi w czosnku piersiami z kurczaka oraz serami Colby i Jack, serwowana z puree ziemniaczano-serowym (kuszący opis ze strony), de facto nieznacznie różni się od marynowanych piersi z papryka, które przygotowuję sama w domu. Krewetki podawane z brokułem, które miałam przyjemność jeść ostatnim razem były faktycznie soczyste, jednak zbyt słabo przyprawione, za to przyprawa do brokuła miała nieco drażniący smak. Moim zdaniem dania te nie były warte swojej dość wysokiej ceny.
D: Pomimo odmiennych zdań, co do jednego się zgadzamy - jedzenie jest pyszne, ale prezentuje konkretną, amerykańską wizję. Jeśli nie jesteś fanem dużej ilości mięsa na talerzu, liczysz każdą kalorię bądź intensywne smaki cię odrzucają, lepiej zrezygnuj lub wpadnij jedynie na drinka, zwłaszcza Ultimate Long Island Icetea realizuje założenie powolnego, smacznego wstawienia ;)
B: TGI Fridays to znakomite miejsce dla miłośników amerykańskiej kuchni (tak, hamburgerów!) i Jacka Danielsa (z którym to połączonych jest wiele dań). Lokal faktycznie jest mistrzem w swojej dziedzinie. Doskonale łączy klimat Ameryki i dobre amerykańskie jedzenie. Ogromny plus za to, iż niezwykle spójnie łączy te dwa wymiary.
Uwaga dotycząca zdjęć:
Lokal okazał się zupełnie nieprzyjazny, jeśli chodzi o współpracę. Nie umożliwiono nam zrobienia zdjęć tegoż miejsca, a szkoda, bo był z nami profesjonalny fotograf z pełnym sprzętem i gotowością do zrobienia niebanalnych zdjęć na goodplacewarsaw. Aby zrobić kilka fotografii w TGI trzeba wystąpić wcześniej o specjalną zgodę z dokładną informacją o miejscu umieszczenia zdjęć i ich przeznaczeniu.
Dziękujemy Tysjuszowi (http://www.tysjusz.blogspot.com/)