środa, 19 września 2012

Sora

Jako fan kultury azjatyckiej, od dłuższego czasu szukam miejsc, oferujących dania jak najbliższe wschodnim oryginałom. Niestety, większość lokali, które dotychczas odwiedziłem to "chińczyki", oferujące fastfoodową wersję najpopularniejszych dań. Sora - dla odmiany - to prawdziwa restauracja, gdzie możemy spróbować mniej i bardziej znanych specjałów kuchni koreańskiej, przyrządzonych przez koreańskiego kucharza.
Na samym początku muszę zwrócić uwagę, że mówimy tu o restauracji i choćby ze względu na ceny dań, które mieszczą się w zakresie 25-130zł, będę oceniał to miejsce zdecydowanie ostrzej, niż innych przedstawicieli kuchni azjatyckiej. Zacznijmy od początku: restauracja znajduje się w mini-centrum handlowym, ukrytym zaraz za Metrem Politechnika. Nie dając się odstraszyć niespecjalnej fasadzie, dziarsko wchodzimy do środka. Jest czysto, azjatycko, z głośników sączy się k-pop (min Gangnam Style). Panuje przyjemna atmosfera prywatności, dzięki odgrodzonym od siebie stolikom. Jedyne co odstręcza, to sztuczne kwiatki powtykane w doniczki za naszymi plecami. Lepiej wyglądałyby chociażby wypełnione kolorowymi kamykami.

Kelnerka dość słabo posługiwała się polskim, co utrudniło konsultację przy wyborze dania. A jest z czego wybierać: karta obfituje w ciekawe pozycje. Ostatecznie, zdecydowałem się na sałatkę z glonów na przystawkę, co okazało się być świetnym pomysłem - była większa i smaczniejsza niż w innych miejscach. Do tego nie tak słona, ale to można było zmienić, dodając sos sojowy. Polecam dania z nori - są wysokoproteinowe, zawierają witaminy A, B2, niacyne, B12, C i D.

Z dań głównych, które próbowaliśmy, opiszę japchae, makaron soba z kurczakiem oraz lunch box z yangnyeom tongdak. Wszystkie dania mają bardzo charakterystyczny smak, wątpię by miłośnicy "spolszczonej" kuchni azjatyckiej łatwo znaleźli coś dla siebie. Na pierwszy ogień poszło japchae, makaron z ziemniaków, podany z warzywami w słodkawym sosie. Delikatny smak długich nitek był dobry, jednak na główne danie zdecydowanie zbyt jednolity i... nudny. Za to jako dodatek do mięsa czy zupy mógłby zdobyć moje podniebienie, dlatego polecam zamówić jedną porcję na 2-3 osoby. Jeśli boicie się "ziemniaczanego" pochodzenia, muszę was uspokoić (bądź rozczarować) - w smaku jest podobny do makaronu sojowego.

Soba nie przypadł mi do gustu. Ten makaron charakteryzuje się grubymi nitkami o mocno mącznym smaku. Bez ostrzejszych przypraw jest ciężki do przełknięcia, a po dwóch łyżkach czujemy się zapchani.

Na koniec zostawiłem najlepsze, czyli wypełniony koreańskimi ciekawostkami lunchbox. W górnym prawym rogu znajdowało się kimchi - pikantna kapusta, tu w najlepszej wersji, jaką w życiu jadłem.  Idealnie komponuje się z łagodnym, kleistym ryżem, przypominającym ten, który jest używany do sushi. Pośrodku znajduję się odrobina sałatki z nori (ta sama co wcześniej), oraz odrobinę sałaty z sosem w górnym lewym rogu. Główną atrakcją jest yangnyeom tongdak, mocno przyprawiony, panierowany kurczak. Od pierwszego kęsa stał się moim nowym faworytem - słodko-ostry, w delikatnej panierce, po prostu rozpływał się w ustach! Intensywny smak sprawił, że ocena restauracji gwałtownie podskoczyła i zapragnąłem wrócić, w poszukiwaniu kolejnych perełek.
Na deser dostaliśmy po małej sałatce owocowej w mleczku kokosowym. Niby nic, a cieszy.

Trudno wystawić jednolitą rekomendację. Z jednej strony, spotkamy się tu z naprawdę oryginalnymi, intensywnymi smakami, a z drugiej jest dość drogo, oraz jakość dań bardzo się różni. Nie jest to miejsce, do którego będę regularnie wpadać na obiad, jednak z pewnością wrócę spróbować pozostałych specjałów kuchni koreańskiej. Następnym razem będę lepiej przygotowany, i mam nadzieję znaleźć danie pokroju yangnyeom tongdak.

Sałatka z nori

lunch box z yangnyeom tongdak


Japchae
Owocowy deser

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz