http://www.delies.pl/
Delikatesy spodobały mi się już na pierwszy rzut oka.
Duży neon, pozostałość po Delikatesach na Placu Wilsona ozdabia urokliwe, zarośnięte bluszczem wejście. Wnętrze loftowe, postindustrialne, z lekko zatartym muralem, dużymi lampami oraz lustrzaną ścianą, przypomina kosmiczną stołówkę. I o dziwo, ta forma się broni.
Rozmawiałem z manager restauracji.
Damian Dawid Nowak: Widzę ofertę śniadaniową, co Pani poleca?
Delikatesy Esencja: W karcie śniadaniowej mamy klasyczne pozycje, dominują jajka. Najważniejsza dla nas jest jakość produktu: parówki prosto z masarni, wędliny i frankfurterki z Podkarpacia, sery z Filipowa lub Mlecznej Drogi... Owsiankę lub granolę podajemy z owocami sezonowymi. Cała kuchnia jest sezonowa, kartę zmieniamy co miesiąc, jest to, co znajdziemy na warszawskich bazarkach. W weekendy śniadania są długie, mamy wystawiony cały stół z produktami. Traktujemy to trochę w postaci brunchu, po takim śniadaniu można zjeść już tylko kolację.
DDN: Kto jest autorem kuchni?
DE: Pozycje są klasyczne, przepis jest kwestią dopracowania i praktyki. Na początku działania Delikatesów mieliśmy jednego kucharza, który przygotował większość przepisów. Dobrym przykładem są jajka po benedyktyńsku, bardzo dobre, klasyczne, a nie wszędzie dostępne. Jeśli ktoś zamawia u nas jajecznice, staramy mu się to odradzić - jajecznicę może każdy zrobić sobie w domu, każdy ma swój sposób. U nas są pozycje ciekawsze, trudniejsze do zrobienia w warunkach domowych.
DDN: Jaka jest historia Delikatesów Esencja?
DE: Dawniej na Odolańskiej, dokładnie siedem lat temu, prowadziliśmy Esencję Smaku. Już wtedy u podłoża pomysłu leżała kuchnia naturalna, opierająca się na składnikach wysokiej jakości. Kuchnia sezonowa, produkty tradycyjne... O tym w ogóle się wtedy nie mówiło, wyprzedziliśmy czas, zarówno z kuchnią, jak i lokalizacją. Stary Mokotów dopiero teraz odżywa.
DDN: To tłumaczy "Esencję" w nazwie...
DE: Tak, nazwa pochodzi od fuzji dwóch miejsc. Pierwszy człon wzięty jest z Delikatesów TR, które nazywały się tak, ponieważ uratowano neon z Placu Wilsona, a TR, oczywiście, ponieważ było to prowadzone przez TR. Przenieśliśmy się tu po to, żeby zrewitalizować to miejsce. Esencja jest w nazwie, żeby pokazać, że nie zrezygnowaliśmy z dawnej formy.
DDN: Skąd pochodzą murale?
DE: Pochodzą z okresu, gdy teatr przeprowadzał w tym miejscu warsztaty, przestrzeń eksperymentalna. Próbowano je zetrzeć, jednak w końcu ktoś doszedł do wniosku, że nie są złe. Proszę mnie nie pytać o autora, to był jakiś młody artysta (śmiech). Całe wnętrze jest zaprojektowane przez współpracowników TRu, lampki Grzegorz Jarzyna przywoził dosłownie z całego świata. Zależało nam na luźnym, bezpretensjonalnym wystroju.
DDN: Lokal pełni też funkcję klubową?
DE: Tak, można przyjść na koncerty w dobrej, kameralnej formie. Zależy nam na prawdziwych gwiazdach i świadomej, dobrej publiczności. Na sali mieści się pięćdziesiąt osób, a ponieważ nie mamy sponsora, bilety są dość drogie. Ale to też inny komfort, niż bezosobowe koncerty w dużych halach.
W ramach śniadania, spróbowaliśmy jajek w koszulkach. Podane na chrupkim pieczywie, pomimo zbitej formy, świetnie rozpływały się w ustach. Polane sosem holenderskim, estetycznie podane, stały się wyzwaniem dla mojej codziennej, śniadaniowej kuchni.
Delikatesy polecam ze względu na ciekawy klimat i oryginalne wnętrze. Jest to miejsce, które wyróżnia się na tle innych śniadaniowni, a i po spektaklu, można wpaść tu na drinka.
Murale. |
Wnętrze. |
Violce podobała się ekokarta. |
Jajka w koszulkach. |
Wejście "od tyłu". |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz