Jak z jedzeniem? Zęby ostrzyliśmy sobie na oryginalnie wyglądający zestaw lunchowy, jednak dotarliśmy troszku za późno. Nic straconego! Na tablicy wypisane są liczne pozycje, które brzmią dobrze, ale brakuje w nich wspólnego mianownika - wszystko wydaje się zaczerpnięte z innej parafii. Zrobić taką kuchnię to wyzwanie, zrobić taką kuchnię dobrze – jeszcze większe. Wystrój, pomimo dość małego metrażu, bardzo do nas trafił, głównie przez kreatywne wykorzystanie skrzynek, z których zbudowano szafki barowe. Szkoda, że z samymi potrawami nie było tak dobrze. Decydujemy się na wariacje na temat ukochanej Azji: tatar z łososia z dodatkiem wasabi oraz smażony makaron. Podczas zamawiania spytano mnie o wersję ostro-nieostro. „Ostro!” powiedziałem pewnym głosem. Może za ostro? Ryba wędzona, który jak zgaduję była jeszcze dosolona, nie nosiła na sobie znamienia wasabi: ani smaku, ani charakterystycznego zapachu i koloru. Makaron był spolonizowaną wariacją na temat pad thaia. Sos ostry, tym razem realnie azjatycki, zabijał smak dodatków w postaci cukinii, pieczarek i kolendry. Brakowało tu odwagi by pójść konkretnie w stronę Azji lub Polski.
O ile przetwory wyznaczały standard i chętnie jeszcze po nie tu wpadnę, tak dania okazała się rozczarowaniem. Różne źródła zachwalają zmienność karty, i może w tym siła lokalu - jeśli nadejdzie okazja do kolejnej wizyty, spróbuję spojrzeć pod innym kątem. Póki co, zostaję przy słoikach.
Bar. |
Lampki zapewniają dramatyczne oświetlenie. |
Dobry design. |
Tatar z łososia. |
Makaron. |
O! Te skrzyneczki! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz