czwartek, 20 czerwca 2013

Czyżby nastał koniec barów mlecznych?

Jakie miejsce przychodzi wam do głowy, gdy pomyślicie o czymś tanim i domowym do zjedzenia? Ja mam tylko jedno skojarzenie: MLECZNY BAR. Do tej pory odwiedzałam tylko łódzkie bary mleczne (w tym, najlepszy bar wszech czasów - Oazę) i zawsze wychodziłam z nich z pełnym żołądkiem, ciężkim portfelem i co więcej, z wielkim zadowoleniem. Jakiś czas temu, gdy dopadła mnie ochota na coś niedrogiego, a do Łodzi miałam daleko, zorganizowałam wyprawę po stołecznych barach mlecznych.

Mając w pamięci najlepsze kluski leniwe świata, pochodzące z wyżej wymienionego łódzkiego baru, skierowałam się do pierwszego baru, jaki znalazł sie na mej drodze. Padło na Mleczarnię przy Metro Politechnika. Kolejka do kasy i czas oczekiwania ponad 20 min, podsuneły mi myśl, że musi być tu bardzo smacznie, skoro tyle osób przychodzi i czeka tak długo na swoje zamówienie. Lecz, gdy odebrałam mój posiłek, przeszła mi ochota na jedzenie. Kluski nie były podobne do tych z moich wspomnień. Kilka dużych leniwych, skąpie polanych tłuszczem i posypanych cukrem. Jeśli wygląd nie zachęcał, to smak totalnie odrzucał. Leniwe były zrobione z mąki ze śladową ilością twarogu (o ile jakikolwiek tam był), nie miały w ogóle smaku, a polewa starczyła ledwie na jednego. I tyle też zjadłam - więcej przełknąć się nie dało. Mój znajomy wybrał placki ziemniaczane z łososiem. O ile myślałam, że moja potrawa była zła, to tamta okazała się jeszcze gorsza. Placki ziemniaczane, które ziemniaka widziały pewnie tylko przez sklepową półkę, albo ziemniaki przysypane zostały w nich toną mąki (nie wiem, który opis jest trafniejszy). A i łosoś kompletnie nie trafiony. Sieciówka Mleczarnia poszła raczej w stronę fastfoodu, a nie pokusiła się o odtworzenie smaku i klimatu dawnych barów mlecznych. Dodatkowo, cena była dośc wysoka (za dwa dania zapłaciliśmy 30 zł) - czasem lepiej już zjeść burgera.

Kilka dni później, dałam Mleczarni druga szansę (co prawda z braku na horyzoncie innych opcji jedzeniowych, ale i tak się liczy). Doświadczenia były równie złe, co za pierwszym razem, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że moja noga więcej tam nie postanie. Zamówiłam pomidorówkę - w porównaniu z leniwymi była nawet dobra, ale jestem przekonana, że każdy z Was, nawet Ci, którzy nie potrafią gotować, poradzili by sobie równie dobrze z jej zrobieniem. Mój znajomy zamówił pierogi ze szpinakiem. Nie potrafiłam pałać do tego pomysłu entuzjazmem wspominając poprzednią wizytę. I dobrze, że tego nie robiłam, bo choć ciasto okazało się dobre i dobrze ugotowane, to farsz był kompletnie bez smaku. Choć od czasu do czasu można było natknąć się na kawałek suszonego pomidora lub sera feta, to niestety nie ratowało potrawy. Wydaje mi się, że Mleczarnia jest alternatywą dla osób, które w pobliżu miejsca swojego zamieszkania/pracy nie mają nic innego do jedzenia i nie mają czasu na dalsze podróże. Lecz jeśli macie chwilę, to sugeruję poszukać czegoś trochę dalej, bo w podobnej cenie możecie dostać coś smaczniejszego i przygotowanego z większą starannością. 

Kolejnym miejscem, które odwiedziłam był osławiony bar Bambino. Za pierwszym razem nie udało się mi tam wejść - kolejka do kasy, jak i do okienka wydającego posiłki była taka, że na myśl o czekaniu moje nogi same zrobiły tył w zwrot. Drugim razem udało mi się dopchać do kasy. Zamówiłam odebrałam i ... . Po tym co dostałam, po tym co spróbowałam (znów nie udało mi się nic zjeść), mam tylko jedno pytanie: Co ludzie widzą w tym miejscu? Co ich przyciąga do tak fatalnego lokalu, do tak niedobrego i niedbałego jedzenia, do tak niemiłej obsługi? Zacznę od początku: Wystałam się w kolejce, zamówiłam, chciałam odebrać i zostałam okrzyczana przez pania wydającą jedzenie. Bo niby odebrałam nie mój kompot, przy czym byłam pierwsza przy okienku, a żadna informacja dla kogo on był, nie padła z jej ust. Przeżyłam, odebrałam mój kotlet z piersi indyka, usiadłam przy stoliku, zaczynam jeść i cały kotlet ląduje z powrotem na talerzu. To co dostałam nie było kotletem, a jedynie żyłami w panierce. Mięsa tam chyba w ogóle nie było. Zostawiłam go i zabrałam się za krokieta znajomego. Krokiet okazał się naleśnikiem z cienkim paseczkiem mięsa, a resztą suchego ciasta. Jedynie wołowina w sosie chrzanowym jakoś się broniła, ale jedno na trzy dania okej to bardzo słaby wynik.
Jedzenie tu było tak brzydkie, że aż nie chcę publikować zdjęć.

Te doświadczenia nie zniechęciły mnie do poszukiwań idealnego baru mlecznego, wręcz odwrotnie. Teraz moim celem jest znalezienie baru idealnego. Mam nadzieję, że taki istnieje i przywróci  mi wiarę w to, że da się tanio i dobrze zjeść w Warszawie domowy obiad. 


GOD, WHY?

Leniwe.
Naleśniki z łososiem.

Mleczarnia.



4 komentarze:

  1. na lwowskiej jest domowa knajpka, z przemiłymi starszymi paniami (w tym bliźniaczki). nie jest może tak tanio, jak w barze mlecznym, ale klimat i pyszne jedzenie- na pewno! polecam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. jak bar mleczny w Warszawie to tylko Rusałka przy Parku Praskim i tamtejsze krokiety. mmmm!

    OdpowiedzUsuń